przez ostatni miesiąc trochę pospuszczałem się na filmy Denisa Villeneuve (ten od Arrival () i Sicario ()). nie widziałem jeszcze tylko 2 pełno- i 1 krótkometrażówki, więc od początku (pomijam 120 seconds to get elected i rated R for nudity, oba maja po 2 minuty, oba spoko, ale co tu wode lac)
Maelstrom pokazuje serię katastrof życiowych kobiety po aborcji. Opowieść skleja narrator w postaci gadającej ryby, chociaż nie do końca wiem co ten zabieg ma na celu. W każdym razie film spoko.
Next Floor zajebiscie przyjemna krotkometrazowka o ludziach w garniturach jedzących jak świnie.
Politechnika opowiada o masakrze w montrealnej politechnice - koleś wszedł i mordował kobiety, bo "feministki zniszczyły mu życie". Film super zrealizowany, może nie kojarzę go już zbytnio z uczuciem zaszczucia, ale jakaś relacja z postaciami się w te nieco ponad godzinę nawiązała. Najbardziej chyba mnie kupił autentycznością.
Labirynt mogliście oglądać, thriller o tym, że Hugh Jackmanowi uprowadzono córkę, porywacz napluł mu w twarz, a policja ma związane ręce, no bo "może się panu wydawało że napluł panu w twarz?". No to ojciec sam prowadzi śledztwo. Nie powalił, ale przyzwoity, taki do obiadu.
Wróg to było jezu jakie dobre, o smutnym i nudnym nauczycielu, który oglądając lokalny film zauważył gościa, który wygląda identycznie jak on. Postanawia znaleźć swojego wiodącego high life klona.
Sicario pewnie przynajmniej kojarzycie. Tu się nie rozpiszę, bo dla mnie standardowe meksykańskie suche pierdy z jalapeno.
Arrival też pewnie kojarzycie, było w tym roku nominowane do Oscara w tej najważniejszej kategorii. Super film, kosmici przylatują na ziemię i ludzie próbują się z nimi porozumieć, ale nie za bardzo jest jak, bo kosmitów nikt nigdy nie uczył mówić, tylko puszczać jakieś kleksy. Do rzeczonego Oscara obok La La Land był moim faworytem.
Blade Runner 2049 to już miazga konkretna, głównie ze względu na niego piszę ten post. Co prawda trochę spóźniłem się na imprezę, bo widziałem dopiero w zeszłym tygodniu, a wychodził w ten legendarny piątek co Photon i Vincent, ale było warto. I teraz muszę się spieszyć na ponowny seans zanim wyjdzie z kin.
Pierwszego Blade Runnera nie widziałem, więc mało mnie ruszało hejtowanie "bo profanacja oryginału", za to czytałem książkę, więc nie wkroczyłem na salę kinową tak o z marszu. Film idealny w każdym aspekcie, serio. Niby można mu zarzucić że dłużyzna, bo akcja sie rozkręca wieki, ale bez tego fabuła nie byłaby tak majstersztykowo poprowadzona, a widz nie byłby tak mocno w bohatera. Niby można mu zarzucić że Gosling to drewno, ale to już trzeba być debilem, bo świetnie odnajduje się w rolach takich właśnie cichych ziomków, więc jest no wręcz stworzony do roli replikanta. Niby można mu zarzucić, że płytki wątek Joi, no i w sumie trochę prawda.
Dawno nie byłem tak usatysfakcjonowany po filmie, dawno też żaden film nie zrobił mnie tak dobrze w balona. Dla mnie 10/10 will watch again, i czekam na kolejne dzieła Villeneuve.
Smutne że Forda już biorą tylko po to, żeby domykał wątek swoich postaci sprzed lat.
do