Skocz do zawartości

Bitwa Pisarzy


Cora Wind

Rekomendowane odpowiedzi

  • Filar Społeczności

ZŁAP

 

...Nie wiem, od jak dawna to trwa. Jedyne wspomnienia, jakie mam ze swego poprzedniego życia, są mgliste i niejasne; być może w ogóle nie było żadnego poprzedniego życia, a jedynie iluzje, stworzone w desperacji przez złamany umysł, by móc sięgać pamięcią do czegoś innego niż ciągłe, powtarzające się tortury.

...Znów to się zaczęło. Jeszcze przed chwilą unosiłem się w ciemności, bez ciała, bez zmysłów, do towarzystwa mając jedynie samego siebie i na wpół zapamiętane osoby, z którymi toczyłem szalone, wyobrażone rozmowy; nagle znalazłem się tutaj, na środku tego samego pomieszczenia, w którym tyle razy przebywałem i które na zawsze kojarzyć mi się będzie z cierpieniem i niemocą.

Pomieszczenie ma kształt prostokąta, mniej więcej 10 metrów szerokości i 14 metrów długości. Podłoga jest pokryta jakby ciemnoczerwoną posadzką, zaś wznoszące się na jakieś 10 metrów, nienaturalnie gładkie ściany są jednolicie szare. Nade mną nie ma nieba ani sufitu; rozpościera się za to chaotyczna abstrakcja, obłędny taniec kolorów, form i linii, które przypominają bardziej rozmyte formy widoczne po zamknięciu oczu niż realne obiekty. Ciężko na to patrzeć. Wokół nie ma żadnych drzwi ani okien prowadzących na zewnątrz; z pomieszczenia nie ma ucieczki.

Ja sam zaś jestem odziany w jarmarczny, pstrokaty strój. Podniósłszy ręce do twarzy, czuję, że wargi pokryte mam jakimś obłędnym makijażem. Co jakiś czas w pole widzenia wlatuje mi jeden z moich długich loków, pomalowanych jaskrawą farbą. Kiedy uczyniono ze mnie takie groteskowe monstrum - nie wiem.

Lecz te wszystkie cechy mogę przemyśleć dopiero później, gdy już zostanę stąd po raz kolejny wyrzucony, by dumać samotnie w mroku. Na razie rejestruję je niewidzącymi oczyma, bowiem od pierwszych chwil w wielkiej sali zaczynam biec na oślep. Biegnę, gdyż wiem, co się za chwilę stanie i w jakim celu mnie tu sprowadzono. Gdzieś nade mną unosi się w powietrzu niewyraźny, biały kształt, poruszając się po całej sali to tu, to tam z nieprawdopodobną szybkością, a niekiedy wylatując poza obręb ścian. Nie udaje mi się spojrzeć w górę, by przypatrzyć mu się dokładnie, gdyż wszystkie moje siły skupione są na biegu. Biegnę zygzakiem, co chwila zmieniając kierunek ruchu, próbując choć o kilka sekund opóźnić straszną chwilę, choć wiem, że jest ona nieunikniona. Wpadam co chwila na ścianę, jęczę z bólu, odbijając się od nich brutalnie, ale pędzę dalej.

I nagle biały kształt nadlatuje wprost na mnie, niebywale szybko opuszcza się w dół i dźga mnie w plecy. Szok przenika całe moje ciało, a ja chciałbym wrzeszczeć z bólu, lecz z moich ust dobywa się jedynie chrapliwy pisk. Ale biegnę dalej, próbując ujść goniącemu mnie nadal białemu zagrożeniu, żałosny jak mały pies, próbujący się wyrwać surowemu panu wznoszącemu do uderzenia kij, choć wie, że i tak mu nie ucieknie.

Nie wiem, ile razy zostałem trafiony podczas swej bezładnej bieganiny. Jednak niespodziewanie biały kształt zatrzymuje się na chwilę, a potem wszystko znika - znów jestem nigdzie, a mój obolały, zrozpaczony umysł próbuje zrozumieć, jakiemu celowi służą te makabryczne łowy, analizuje wszystko, co zauważyłem, próbuje rozpaczliwie znaleźć cokolwiek, co mogłem przegapić - drogę ucieczki, albo samobójstwa, czegokolwiek, co mogłoby zmienić moją egzystencję. I wątpię, czy kiedykolwiek to osiągnę; prawdopodobnie przez niezliczone wieki będę służył za żywy cel na czerwonej strzelnicy, ku rozrywce jakiejś niewyobrażalnej istoty.

 

- No - pomyślał pryszczaty chłopak z wystającymi zębami - teraz tylko podmienić obrazki, dodać muzyczkę i można zapodać. - Spojrzał z dumą na widniejące na monitorze okno Game Makera, w którym pracował od jakiegoś czasu nad swoim nowym dziełem, o roboczym tytule "catch_the_clown_2.gmk". - Chyba jeszcze sobie zagram - mruknął zadowolony i wcisnął przycisk F5. Game Maker szybko skompilował plik gry i po chwili na ekran wyskoczyło okno, w którym główka klauna latała po ograniczonym ścianami obszarze, uciekając przed żwawym kursorem myszki.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 104
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Wojzax nie chodzi mi o ortografy czy zdanie z małej litery ale błędy typu powtórzenia itd. Ortografię to sobie możesz poprawić w firefoxie czy M$ Word ^^

 

Zresztą praca Korodzika aktualnie jest najlepsza :P Może odrobinkę za długa ale świetna.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Filar Społeczności

Nobody, zrozum w końcu że wszelkie powtórzenia i innego rodzaju błędy są celowe, by upodobnić pracę do wypocin typowego 9 latka, który napisał "Człowieka bez ciała". Rozumiem że cieszy Cię że potrafisz znaleźć błędy, ale uwierz mi - dla innych to nic trudnego.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zagubiony

Prolog

Siedział na ławce. Na tej co dawniej. Sam nie wiedział po co tu przyszedł. Wiatr rzucał jego włosy. Starał nie myśleć się o niczym, jednak ta myśl powracała za każdym razem gdy był w tym miejscu.

-Przecież ja już z tym skończyłem... - powiedział cicho do siebie - ...skończyłem.

Jego głośne myślenie przerwał przechodzący nieopodal człowiek. Czarny, długi cień, długi płaszcz.

-Pewnie jakiś detektyw... - mruknął, choć w pobliżu oprócz niego i przechodnia nie było nikogo.

Już miał stracić nim zainteresowanie, gdy postać skręciła w jego stronę i zaczęła się zbliżać.

-Żeby tylko chodziło mu o godzinę...

Jego przypuszczenia co do wyglądu sprawdziły się gdy tajemnicza osoba podeszła pod latarnię stojącą nieopodal ławki. Wyglądała jak każdy szanujący się detektyw ? długi, brązowy płaszcz w komplecie z kapeluszem, które całkowicie maskowały jego twarz. Miał co najmniej 2 metry a wrażenie wielkości rosło z każdym jego krokiem. Stanął koło niego. Przeszył go wzrokiem. Chwile mijały, nic się nie działo. Nagle krzyknął:

-Uciekaj!

-Na drzewo! - rzucił bezmyślnie długowłosy brunet.

-Powtarzam, uciekaj! - ?detektyw? nie dawał za wygraną. - będziesz tego żałował!

Dziwny człowiek zrzucił płaszcz, uprzednio wyjmując z niego pistolet. Zaczął w niego celować, cały drżąc ? z zimna i strachu.

-Uciekaj, bo cię zastrzelę! - znowu krzyczał mężczyzna ? uciekaj!

Chłopak postanowił wykorzystać sytuację.

-Przecież to będzie tylko w obronie koniecznej... - pomyślał. Szybkim i nieoczekiwanym ruchem wyciągnął scyzoryk, pchnął człowieka w brzuch i wyrwał mu z ręki pistolet. Strzelił do niego kilkakrotnie po czym cisnął w niego pistoletem.

-Zgnij w piekle p[cenzura]y bachorze, w piekle... - ostatnie słowa mężczyzny zdawały się podsumować jego życie.

-Jestem ateistą. - dociął, choć wiedział, że już go nie usłyszy. Nie usłyszy już nikogo.

-Co ja zrobiłem? - pomyślał.

-Co tu się stało? - niski, chuderlawy strażnik miejski podbiegł do zakrwawionego miejsca. -Chłopcze, co tu się stało do jasnej cholery!?

-Dla ciebie Pan Trav. - odpowiedział. Nie cierpiał jak ktoś zawracał mu głowę błahostkami, bo śmierć wariata z pewnością taką jest.

-Przestań chrzanić, tylko powiedz co tu się stało! - frustracja strażnika rosła a on wcale tego nie krył.

-Ten pieprzony egoista chciał mnie zastrzelić.

-Czyżby? Jesteś zatrzymany do wyjaśnienia! - strażnik rzucił się na niego usiłując go skuć. Nie było to trudne, gdyż chłopak był słaby, poza tym jego myśli wypełniły całe jego ciało. Nie mógł się skupić na niczym innym. Był nieobecny, zasłabł...

 

Nota od autora: moje pierwsze takie napisane coś ;d Podoba mi się pisanie, chyba będę to kontynuował.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wschód Słońca

Prolog

Olbrzymie chmury tworzące przepiękne kłęby pary rozbłysły cudownym, pomarańczowym blaskiem. W ten sposób na powitanie dnia wyruszyło słońce zalewając niebo swym światłem. Na ziemi rozciągała się trawiasta dolina otoczona okazałymi wzgórzami skąpo obdarzonymi roślinnością. Na jednym z tych wzgórz stał samotny mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany, odziany w pełną zbroję płytową z zasłoniętą przyłbicą przyglądał się przepięknemu krajobrazowi. Nagle za sobą usłyszał pohukiwanie sowy.
- Tak.- pomyślał- Wspaniale, że dane mi było to zobaczyć przed śmiercią.
Z trudem oderwał wzrok od przepięknego zjawiska i odwrócił się w stronę, z której słychać było ptaka. Jednak zamiast zwierzęcia będącego symbolem nocy ujrzał tam własnego zwiadowcę ubranego w lekki zielony strój służący do maskowania przed nieprzyjacielem. Niecierpliwość i stalowe zdecydowanie malowały się na twarzy przybysza.
-Nadchodzą.-oznajmił- Mamy piętnaście minut.- Po tym stwierdzeniu schował się za sąsiednim wzgórzem i dowódca stracił go z oczu. „Cóż za niewzruszony głos, to niesamowite, że przyszło mi walczyć w ramię z tak dzielnymi ludźmi.”- pomyślał Kargas. Był skazany na pewną śmierć, tak jak cała jego tysięczna armia. Spodziewał się dezerterów, których będzie musiał ścigać i przykładnie karać, żeby zachować dyscyplinę w oddziałach. Tymczasem zastał gotowych do boju mężczyzn, pogodzonych z przeznaczeniem i pożegnanych ze swymi rodzinami. Mieli tylko opóźnić marsz barbarzyńskich plemion, które wkroczyły na tereny Królestwa i dać czas miastom na przygotowanie do obrony. Tyle, że Kargas już wiedział: Nikt nie ucieknie z pola bitwy. Zabiorą ze sobą tyle ścierwa ile tylko będą w stanie zniszczyć. Dowódca nie był też głupi, wiedział, że wróg jest potężny. Nie dość, że przeciwników jest wielka ilość to są oni nieustraszeni, dzielni i honorowi na swój własny sposób. Nawet gdyby była ich dziesiątka nie daliby się wziąć żywcem. Tak więc słysząc słowa zwiadowcy cofnął się za sąsiedni pagórek idąc do swych żołnierzy, żeby poczynić ostatnie przygotowania zanim zacznie się bitwa. Jedyną przewagą jego wojsk było to, że w przeciwieństwie to przeciwnika mieli jakąkolwiek strategię. Dla barbarzyńców z północy ( nazywanych Nordmenami ) jedyną honorową walką była bitwa twarzą w twarz- bez żadnych manewrów. Tak więc Kargas miał prosty plan: Dysponując dwustoma kawalerzystami i setką łuczników zamierzał najpierw ostrzelać wchodzących w dolinę przeciwników, rzucić piechotę do walki na front i oflankować wrogów konnicą, zostawił kilku ludzi na tyłach którzy zanim również zginą, podpalą za sobą trawę. To zapewniało zadanie najcięższych strat. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku dowódca podtrzymywał rycerzy i wojsko na duchu chociaż wiedział, że tego nie potrzebują. Wszyscy cierpliwie czekali na nadejście kresu życia i rozpoczęcie kolejnego etapu wędrówki duszy. Kargas widząc że nic więcej nie może zrobić wydał rozkaz zajęcia pozycji i nasłuchiwał. Wydawało się, że w ciągu kilu sekund kiedy panowała cisza świat zamarł. Lecz po chwili z oddali doszło stłumione uderzenie bębna… potem następne i jeszcze jedno. Miarowo dało się słyszeć także uderzenia kilkudziesięciu tysięcy stóp o ziemię. Do doliny powoli zaczęła wlewać się horda. Dowódca królewskiej armii spojrzał na to i zaniósł się cichym śmiechem: „ Cóż możemy im zrobić? Najwyżej ukąsić.” Po chwili przerwy dodał: „ale niech to będzie ukąszenie które rozprowadzi jad po całym ciele.” Ta myśl go pocieszyła.
Mógł już rozróżnić poszczególnych wojowników nordmeńskich ubranych w skórzane zbroje, przepasane w większości wielkimi broniami dwuręcznymi w postaci mieczów, toporów i młotów. Wszyscy oni mieli twarze w wojennych barwach i nucili bitewną pieśń. Kiedy ostatni wróg zszedł do doliny oficer łuczników dał swoim ludziom znak. Wbiegli szybko na pagórek u brzegu doliny i naciągnęli cięciwy.
- Wspaniały dzień. – westchnął Kargas, rzucił ostatnie spojrzenie ku niebu i dobył miecza…
Rozdział I

Trzy miesiące później było bardzo deszczowo. Zdawało się, że bogowie przelewają ocean w inne miejsce. Ulice Jomsbergu wyglądały mrocznie w tak ponurej pogodzie. Schowane za murami miasta karłowate chaty i kamieniczki mimo swojej masywnej budowy zdawały się móc runąć pod wpływem błota znoszonego przez nieustającą ulewę. Jednakże niepozornie oświetlone słabym blaskiem świec domostwa tętniły życiem, a wzrastające z każdym dniem napięcie udzielało się wszystkim mieszkańcom. Oczywiście wszystkim, którzy pozostali. Tak zwani ludzie interesu czyli wszelacy kupcy i urzędnicy dawno opuścili ten teren. Słusznie, bądź nie słusznie starali się zapobiec utracie życia i dobytku. Większość obywateli zrozumiała jednak, że ucieczka na dłuższą metę nie ma żadnego sensu. Wróg rozlewał się po całym kraju, dawne pogranicze stało w ogniu, a wzorem dla wszystkich było bohaterstwo doszczętnie zniszczonej przed kilkoma miesiącami armii generała Kargasa. Spełniła ona swoje zadanie doskonale. Tak jak przypuszczano dowódca barbarzyńców znajdował się w przednich szeregach armii i zginął podczas szarży kawalerii. Pozbawieni przywództwa wodzowie klanów, cztery tygodnie spierali się kto ma przejąć dowodzenie. Ostatecznie wybrano kogoś doświadczonego w zaczepnych walkach z Królestwem. Niestety imię jego nieznane było w najechanym państwie, ponieważ zwiadowcy i szpiedzy nijak nie mogli podejść do Nordmeńskiej armii, która po wybraniu władcy podzieliła się na trzy, osobne dowodzone kolejno przez wodzów Klanu Młota, Niedźwiedzia i Topora części, podlegające pośrednio pod przywództwo tajemniczego Nordmena. Mimo wszystko każdy dzień kłótni najeźdźców dawał Królestwu czas na zmobilizowanie armii i fortyfikację miast. Dzięki temu Jomsberg jako kolejny punkt, do którego zmierzali barbarzyńcy dokonywał ostatnich prac mających na celu przygotowanie do oblężenia. Czekano tylko na wiadomości od zwiadowców. Zniecierpliwieni żołnierze starali się wzajemnie wspierać i wspomagać, ale panujące warunki pogodowe wprawiały wszystkich w depresyjny nastrój. Kolejnego nerwowego wieczoru część obrońców murów miejskich spotkała się w karczmie „Pod Pijanym Szczurem”. Panował tam zaduch, wysoka temperatura i charakterystyczny smród, ale mimo wszystko było tłoczno. Pomagający w przygotowaniach do oblężenia mieszkańcy zbierali się, żeby po całym dniu ciężkiej pracy dodać sobie otuchy w gronie przyjaciół. Dla żołnierzy wszystkie te czynniki tworzyły swojski klimat, który pozwalał na rozmowy dotyczące ciężkiej sytuacji w jakiej znalazł się Jomsberg. Przez tłum cywilów i wojów przeciskał się właśnie człowiek, pozbawiony w podorędziu broni, tarczy i hełmu, a jednak ubrany w ręcznie splataną kolczugę. Jego twarz wyrażała stan błogiej relaksacji świadczącej o tym, że miał już za sobą kilka kolejek. Niósł wysoko nad głową tacę, na której leżały szerokie, gliniane kufle wypełnione dobrze spienionym piwem. Doszedł właśnie do okrągłego stolika stojącego w dość bliskiej odległości od drzwi gospody, otoczonego czterema drewnianymi krzesłami. Na dwóch z nich siedzieli dwaj młodzi żołnierze, na trzecim będący już w średnim wieku cywil, a na czwartym po odłożeniu na środek blatu tacy spoczął przysłuchując się trwającej rozmowie człowiek odziany w kolczugę. Każdy wziął po kuflu dla siebie i wrócili do przerwanej rozmowy…
-…. Nie masz racji- rzekł jeden z żołnierzy, zbudowany najlepiej ze wszystkich zasiadających przy stole- gdyby mogli się do nas szybko dobrać, zrobiliby to dawno temu. Przynajmniej zanim te leniwe gnoje zasiadające w ciepłych fotelach zrozumiały, że mogą skończyć w piachu. Wysłali na bezsensowną rzeź naszego najlepszego generała.- wypowiadając te słowa wykrzywił prostokątną, niekształtną twarz w grymasie zniesmaczonego człowieka.
- Ralf nie zapominaj, że ofiara Kargasa nie poszła na marne.- przerwał szybko drugi młodociany żołnierz o dość dziecięcej urodzie- Bądź, co bądź, mieliśmy cztery tygodnie na przygotowania. Nie mogli nas capnąć wcześniej, bo byli zajęci, ale kiedy podejdzie tutaj ta ogromna armia psów…- ściszył głos tak, żeby jego uwaga doszła tylko do uszu zasiadających przy stole kompanów- …zmiecie nas z powierzchni ziemi.
- Nie pie*** głupot!- wybuchnął poprzedni mówca- Lepiej od razu zabieraj swoją przestraszoną dupę do stolicy! Nie zamierzam słuchać tego, że siedzę tutaj na darmo i czekam na swój własny pogrzeb. Wyrąbiemy w pień ich wszystkich, rozumiesz ?!- oburzony i zaczerwieniony ze złości, wstał wymierzając zaciśniętą pięścią groźbę w kierunku kolegi.
Dotychczas milczący, najstarszy ze wszystkich wokół stołu cywil uciszył towarzyszy brutalnym gestem.
- Cisza!- marszczył czoło, widać było, że jako jedyny zachowywał całkowitą jasność myśli- Przestańcie zachowywać się jak banda bachorów na ulicy. – po wypowiedzeniu tych słów przeszedł w łagodniejszy, spokojny i opanowany ton- To logiczne, że nie będzie łatwo. Jednak nikt nie powiedział, że nas zmiotą. Ba! Ciągle może my stawić im czoła, ale na pewno nie osiągniemy tego kłócąc się nawzajem. Dlatego ty, Ralf przestań się niepotrzebnie unosić, a ty Rophert zachowaj swoje pesymistyczne uwagi dla siebie.- po usłyszeniu tych słów młodzi wojownicy lekko zawstydzeni zajęli swoje miejsca. – Bądźcie rozsądni. Jesteśmy zdani tylko na siebie. Wszyscy będą chronić własną skórę. Dlatego w dowództwie Królestwa potrzebny jest ktoś z pomysłem, jak przeciwstawić się licznym siłom mając niewielu ludzi.
Dotychczas przysłuchujący się z charakterystyczną pijacką pokorą mężczyzna w kolczudze odezwał się nieśmiało, po pociągnięciu namiętnego łyku piwa.
- A, ten cały, nowy porucznik Vincent? Podobno wie jak wpędzić Nordmenów w zasadzkę.- w jego zamglonych alkoholem oczach pojawił się płomyk nadzieji.
- Ciężko mi w to uwierzyć…- zaoponował cywil- Ale podobno był w barbarzyńskiej niewoli całą zimę. Zna ich zwyczaje… Nam pozostaje dać mu szansę. Nie mamy nic do powiedzenia.
Po tych słowach wszyscy przy stole spochmurnieli. W głowach żołnierzy narodziło się wyraźne zwątpienie, ale podczas wojny o wszystko nie ma mowy o dezercji czy poddaniu. Jedna sprawa była jasna: Jeżeli Nordmeni nie zostaną zatrzymani, całe Królestwo skończy w gruzach. Mimo takich przemyśleń, na tematach związanych z przysposobieniem kraju do obrony zeszła reszta rozmowy przyjaciół spędzających wieczór „ Pod Pijanym Szczurem”.
Tymczasem porucznik Vincent przeglądał właśnie mapy miasta z zobrazowanym, prawdopodobnym przebiegiem bitwy w różnych wariantach. Nanosił ostatnie poprawki i przekonywał samego siebie, że musi odpocząć. W końcu to jutro miał nadejść dzień, w którym przedstawi swój plan oficerom i w razie aprobaty wygłosi apel na placu głównym. To jutro miał nadejść dzień, w którym Jomsberg dowie się jaką postać przybrała nadzieja powstrzymania najeźdźców. Wielkimi krokami nadchodziła również długo wyczekiwana chwila zemsty za wymordowaną przez Nordmenów rodzinę i miesiące spędzone w niewoli.

Edit: Rozszerzyłem
Edit2: Poprawki...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

]Czasami zastanawiam się jakie bym miał wspaniałe życie gdyby tego jednego cholernego dnia nie zachciało by mi się pić, wiesz jak jest każdy mówi że

picie może zrobić z ciebie alkoholika, sprowadzić na dno, do rynsztoka, izba wytrzeźwień i nieuchwytny pan strażnik miejski przerywający drzemkę na

dworcu w pudełku od telewizora. Ale nie, - chociaż picie zniszczyło mi życie - to nie miało to nic wspólnego z alkoholizmem, dnem ani innymi

cholerstwami które codziennie widuje w dobitnych przykładach żywcem z horroru, mijając dworzec fabryczny. W każdym razie gdyby tamtego dnia nie

zachciało mi sie pić byłbym teraz bogatym biznesnmanem i w swoim jaguarze jechałbym właśnie gdzieś do katowic mydląc oczy jakiemuś nieborakowi tym

jaki wspaniały i korzystny (oczywiście głównie dla niego) interes chce z nim ubić, miałbym nadal piękną kobietę, może nie duże ale wyjątkowo

schludne i przyzwoite mieszkanko, wyżej wymienioną pracę i samochód, ale chyba przedewszystkim obie dłonie i chęć do życia. Bo widzisz - chodzi o

to, chociaż do statusu alkoholika mi daleko - lubie mieć skitrane na czarną godzinę piwko, czasem dwa w lodówce. Gdybym tamtego dnia też miałbym

ukryty alkohol, wszystkopotoczyłoby się inaczej, gdyby nie zahciało mi się pić już w ogóle byłoby pięknie, ale się zachciało - i na domiar złego

lodówka świeciła pustkami. Wiesz jak jest robisz w pracy dziesięć godzin, szef nie chce wypłacić zaliczki, kobieta chce jechać do warszawy na jakiś

koszmarnie drogi i tendetny koncert, a w dodatku po wyjściu z pracy pierwsze co spotykasz to wielkie cholerne oberwaniu chmury, deszcz kapie nie

przymieżając jak wodospad niagara, a ty idziesz przez kałuże w krótkich spodenkach, i masz cholerne prawo chcieć się napic browara. Gdybym tylko

zwalczył tę chęć i poszedł do prosto do domu, ugryzł sie w język i zasnął na obfitym biuście ślicznej Pauliny... ale nie, wewnętrzny Kodżak wygrał

więc odbiłem w prawo w poszukiwaniu sklepu nocnego.

I w tym momencie zgubiła mnie pogoda i ciekawość. Nie mam na pogode wpływu, ale wiem że gdyby wtedy tak nie lało nie przystanałbym w bramie, byle

pod daszkiem, żeby przeczekać choćby pięciu minut nie czując podłych grubych kropel deszczu bezlitośnie roztrzaskujących się o moją skroń. I cholera

czekałem tam z pięć minut, a gdybym tego nie zrobił, zacisnął szczęki i pobegł prosto do tej cholernej biedronki - życie potoczyłoby się zupełnie

innym torem. Ale nie, czekałem, czekałem, a dobrze wiesz że kiedy czekasz w niesprzyjających warunkach na coś co może sie wcale nie zdarzyć czas

duży sie niemiłosiernie.W pewnym momencie usłyszałem krzyk i śmiech. Krzyk był szczerza mówiąc cholernie nie specjalny, coś w stylu tego jakie

wydaje kobieta kiedy z nienacka klepniesz ją w tyłek. Młody kobiecy krzyk, trwający może pół sekundy, a potem śmiech, ale za to w nim było coś co

mnie urzekło, zupełnie szczery, bezkompromisowy i prawie że melodyjny śpiew, tak nie pasujący do obecnej sytuacji. I tu odegrała rolę ciekawość, bo

przecież krzyk jak krzyk, śmiech jak śmiech, co mnie to obchodzi o co komu chodzi? Ale nie, musiałem zerknąć okiem, i do dziś żałuje że tak

zrobiłem. Wystarczyło nie zawracać sobie głowym tak jak to robiłem przez całe życie. Dużo później uświadomiłem sobie że całe życie byłem zamknięty

na ludzi, nie obchodziło mnie co sie przytrafia dalszym znajomym, sąsiadom, ludziom mijanym na ulicy, zawsze byli mi centralnie obojętni, nie znałem

ich i nie chciałem poznać, raczej unikałem też imprez, klubów i zabaw, to nie w moim stylu, dobrze się czułem w swoim zaciszu ze swoją kobietą, a

wszystko inne i w szczególnosco wszystkich innych najłatwiej mi było ignorować. W każym razie ja - ignorant i odludek stałem tam na deszczu i

pomyślałem - przecież nic się nie stanie jeśli tylko rzucę okiem? - i nie byłem jeszcze świadom tego jak bardzo się myliłem.

Dwie blondynki wychodziły z drzwi kamienicy, jedna naturalna - otwierała kluczykiem starego opla corse, druga - farbowana - dobiegła do samochodu i

oparła się o niego głową, bęłkocząc coś pod nosem. Obie były pijane jak szpaki, ale ta naturalna dziarsko i prawie wyraźnie orzekła:

-Nie martw sie Julka, odwioze cię do domu - po czym głośno czkneła. No więc stałem tak i targneło mnie sumienie. Nigdy to sie nie zdarzało,a tamtego

dnia na moje nie szczęście w końcu dało o sobie znać. Padał okropny deszcz więc ulice byly śliskie, godzina siedemnasta, ludzie wracają z pracy,

więc i duży ruch, w dodatku dziewczyna siadająca za kierownicą trzymała się gorzej niż słabo. pomyślałem sobie że może warto by coś zrobić?Ale co?

Potrząsnąć nią żeby sie ogarneła i wyperswadować jazdę samochodem w stanie nie trzeźwym? Kto by się mnie posłuchał? No ale na swoje nie szczęście

ruszyłem w ich kierunku z dobrymi chęciami. I prawda jest też taka że może wachałem się za długo, gdybym poszedł do nich od razu, bez zastanowienia

- to nawet moja chęć do napicia się, zła pogoda ani ciekawość by mnie nie zgubiły. Ale stało się inaczej. Do listy spraw które sprawiły że stało się

to co się stało trzeba dopisać moje parszywe dylematy. Bo poszedłem w ich strone kiedy były już w aucie, i zanim się spostrzegłem auto z piskiem

opon jechało prosto w moją stronę.

Potem poczułem się jak w bajce, to znaczy najpierw było nieprzyjemnie, poczułem ból i usłyszałem huk, połączony z jakimś dźwiękiem. Wydaje mi się

że to był mój krzyk ale nie jestem pewien. Ale potem? Potem wydawało mi się że latam, wszystko poruszało się powoli, ale wirowało wkoło mnie, cały

świat wirował, a ja leciałem, machałem rękami jak orzeł skrzydłami, nóg nie czułem, i to było już przyjemne. Potem nagle zrobiło się bardzo ciemno i

słyszałem jakiś stłumiony krzyk, a może śpiew? Może to anioły dla mnie śpiewały? W końcu latałem tak jak one...

Kiedy się obudziłem jechałem z nimi w aucie, po mojej lewej stronie naturalna blondynka, jakby bardziej treźwa prowadziła auto w szaleńczym tempie,

mówiła coś panicznie i niezrozumiale i chyba płakała. Farbowana siedziała ze mną na siedzeniu pasażera i obejmowała mnie, tuliła po głowie i inne

tego typu bzdety, nie mam pojęcia o co chodziło, ale kiedy poczułem falę bólu miałem tylko nadzieję że jadą ze mną do szpitala. Spojrzałem na swoją

rękę, była wykrzywiona pod dziwnym kątem, ubranie zrobiło się nieprzyjemnie czerwone. Znowu usłyszałem anioły...

Kiedy kolejny raz się obudziłem leżałem na łóżku, byłem rozebrany od pasa w góre i zobaczyłem swoję rozharataną rękę,teraz prowizorycznie

usztywnioną i śmiesznie obandażowaną. blondynka mówiła:

-Nie możemy go zabrać do szpitala... Nie możemy pójść na policje.. Jestesmy pijane to raz - za to można pójść siedzieć.. Tym bardziej że Marek jakby

się dowiedział... Zabiłby mnie po prostu by mnie zabił, rozumiesz?..

Szczerze mówiąc nie uspokoiło mnie to, a nawet, powiem więcej - zaczynałem się denerwować.

-To co zrobimy? Przeprosimy go i tyle? i co?

-A co chcesz zrobić? Kamila ja nie mogę pozwolić żeby się policja dowiedziała,wiesz czym się Marek zajmuje, to jego samochód... Cholera on nie może

się nawet dowiedzieć ze kogoś potrąciłyśmy.. musimy się dogadać z nim, tym rannym, przeprosić, dać mu pieniądze i poprosić żeby nikomu o nas nie

mówił..

Teraz zauważyłem że rozmawiają z nietypowym rosyjskim akcentem, to dlatego wydawało mi się że mówią tak nie wyraźnie.

-Masz go za idiote? Wiesz jakie on dostanie odszkodowanie jak nas zgłosi? Masz tyle pieniędzy? Ja mam 400zł w portfelu i jeszcze musze zapłacić

zaległe za mieszkanie, zresztą myślisz że co, że nas polubił? Rozjechałyśmy go przy wejściu do mieszkania ze sporą prędkością, o nic nie spytałyśmy,

wywieźłyśmy go do jakiegoś obcego miejsca, zamiast do szpitala, cholera on ma jak największe prawo pójść na policje! A co my mamy zrobić? Mogłabyś

go zastraszyć Markiem, ale co z tego skoro nawet nie możesz mu o tym powiedzieć?

Wstałem, podszedłem, Odchrząknąłem. Obie spojrzały w moją stronę i zaniemówiły..

-Jak się pan.. czuje? - powiedziała wolno ta farbowana po paru sekundach ciszy.

-Wspaniale. Możecie mnie dziewczyny nie obgadywać stojąc tuż koło mnie?

Znowu cisza, nie jestem mistrzem ciętych ripost. Te dziewczyny po prostu strasznie łatwo zagiąć.

-Jestem Bartek. Z kim mam przyjemność? I podwieziecie mnie chociaż do szpitala czy mam brać taksówkę?

-Julita Głodzińska - powiedziała ta farbowana i wyciągneła rękę, wydawało mi się że mówiąc to okazała przy tym minimum cztery oznaki tego że coś

kręci, wiecie spojrzenie gałkami ocznymi w prawo jakby sobie coś wyobrażała (wymyślała imię i nazwisko), drapnięcie w podbródek, tik na twarzy,

drżenie w głosie tego typu sprawy, było o tym kiedyś w jakimś serialu.

-Prosze pana..Mamy mały problem...

-Widzę - odpowiedziałem patrząc na swoją niedbale obandażowaną rękę.

-Przepraszamy bardzo za to co się stało.. to był wypadek, z naszej winy..

Wyraźnie chciała żebym coś powiedział. milczałem.

chciałybyśmy załatwić sprawę żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony, a jednocześnie uniknąć.. wie pan.. kontaktu z policją..

-taaak? - nie chciałem im tego ułatwiać

-Gdybyśmy mogły coś dla pana zrobić.. możemy dać panu pieniądze, teraz troche i jeszcze jak więcej odłożymy...

-Żegnam Panie

obróciłem się i poszedłem w stronę drzwi.

-Ale prosze pana! Panie Bartku! -krzyczała jedna, ale ja już chwytałem za klamke w drzwiach.

Jednak jedna z dziewczyn musiała wyczuć mój ruch i zainspirowana chwyciła mnie za penisa.

Tego mówiąc szczerze się nie spodziewałem, chociaż jak później pomyślałem to czemu niby nie? Dwie dziewczyny utrzymywane przez jakiegoś kozaka z

nielegalnych interesów i kto wie czego - zrozpaczone, bezradne, gotowe na wszystko? Nie zrozumcie mnie źle nie jestem wrednie napalonym samcem który

poleci na każdą szparke która złapie go za jaja, ale fakt że pie****sz dziewczyne gangstera (jeśli faktycznie Marek takowym jest, ale dziewczyna

była przekonywująca) dodaje troche pieprzu i emocji, co nie? Wtedy pomyślałem o biuściastej paulinie. Naprawde fajna dziewczyna, może za bardzo sie

wczuwa, twierdzi że mnie kocha i tego typu sprawy, lubie ją. Nigdy jej nie zdradziłem ale w końcu te dwie laski mnie potrąciły, co nie? warto by

 

sobie jakoś zadość uczynić?

Poraz ostatni miałem szanse uniknąć tego całego bałaganu który wydazył się w moim życiu, ale jak zwykle poszedłem na łatwiznę...

-Gdybyście mogły coś dla mnie zrobić, powiadasz? - zagadałem z uśmiechem na twarzy, a ona się uśmiechneła, ale wyjątkowo nie szczerze.

Kolejne dwie godziny wspominam bardzo miło, także nie moge powiedziec że nie było plusów moich złych wyborów. Na początku dziewczyny były bardzo

nieśmiałe więc je troche rozgrzałem, najpierw zrobiły mi profesjonalny striptiz połączony z lizankiem, a robiły to jak prawdziwe lesbijki, którymi

jak się później okazało nie są. Brałem je w każdej możliwej kombinacji i pozycji w których nie bolała mnie ręka, one skakały po mnie jak kotki w

rui, ogólnie widać że sporo doświadczeń w życiu miały bo i same nieraz wykazały się inicjatywą. Później poszedł z mojej strony mały szantaż. Albo

zrobicie to i to, albo pójde na policje, później jeszcze to i jeszcze to, a po wszystkim jeszcze tamto, i wieżcie mi, nie żałowałem sobie.

Widziałem że dziewczyny robią się coraz bardziej czerwone, zmęczone, zawstydzone, i przedewszystkim poniżone, nie to chciałem osiągnąć, ale wiecie,

skutki uboczne. W końcu jedna z nich nie wyrobiła i dostałem wielką lampą w głowe, to ta farbowana zaszła mnie od tyłu i przywaliła, chyba tylko i

wyłącznie za to że wcześniej to ja ją brałem od tyłu. Anioły tym razem nie śpiewały

 

Kiedy się obudziłem było tylko i wyłącznie gorzej. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się Marek, Naturalna nadal chodziła naga, farbowanej nie było, i

nie zaciekawiło mnie nawet co się z nią stało, a Marek był prawdziwym schabem. Podziarany od góry do dołu, kolczyk w nosie jak u byka na kreskówkach

i szaleństwo w oczach. Jego wyraz twarzy wyrażał jedynie pogarde. Stwierdziłem ze moja sytuacja jest beznadziejna. Golutka blondynka krzyczała że je

napadłem zgwałciłem, a one złamały mi rękę i przywaliły lampom, Marek wyczaił podstęp -to Skąd k**** te bandaże, co? Złamałas mu reke i usztywniłaś

bo sie szkoda zrobiło szmato? Już ja wiem co się stało! Ale najpierw mi powiesz, potwierdzisz, albo skończysz jak zdzira Julia?- krzyczał.

Julia.. Julia? To ta farbowana, ciekawe co z nią zrobił. Chociaż może i nie takie ciekawe...

On coś krzyczał, ona coś skomlała..

I wtedy ją zabił. Wyjąl pistolet z tłumikiem, przyłożył jej do głowy i strzelił, jakby zabijał komara.

Przełknałem głośno śline, poczułem w ustach krew. Wiedziałem że zginę, nie było innej możliwości, co moge zrobić ja? wyczerpany po wypadku, seksie,

uderzeniu w głowe i kilkakrotnym walnięciu w twarz, schabowi który wyciska na klate pewnie ze sto czterdzieści, i ma w ręku zabójcze dziewięć

 

milimetrów? Podszedł, serce waliło jak szalone, ręka - ta sprawna, drżała, a on patrzył na tą drugą złamaną, i powiedział coś co zmroziło mi krew w

żyłach:

-Umrzesz dzisiaj chłopaczku, nie rób sobie nadzieji, nie wywiniesz się, wiesz dlaczego? Bo masz cholernego pecha.. taak. taak ja czytam w Twoich

myślach, nie pytaj jak ja po prostu to robie... - Mówił głosem napalonego starca któremu udało się zjechać na ręcznym pierwszy raz od dwudziestu

dwóch lat -.. i masz pecha chłopaczku, bo dotknąłeś mojej kobiety wiesz? Tą ręką.. - Chwycił za złamaną prawą rękę i mocno szarpnął, zabolało, oj

zabolało, nie wyobrażacie sobie, ale to dopiero początek, bandaże puściły ręka była wolna, a Marek, obrzydliwy przerażający Marek machał nią jak

dzieciak chorągiewką. Znowu jakby z daleka, usłyszałem swój własny krzyk, ale to nie ja krzyczałem, to krzyczał kto inny, albo tylko mi się wydawało

że ktoś krzyczy-..Więc upier***e ci ta rączke chłopaczku, słyszysz? Upier***e ci ją na amen, za to że nie w tą dziurke włożyłes co trzeba

chłopaczku.. położył tą rękę na ziemi, a ja nie miałem co zrobić, próbowałem ją unieśc ale nie chciała się słuchać, i tylko widziałem jak podnosi

ciężki bucior do góry, i jak opada, i opada i opada jakby na zwolnionym tempie. Gruchot kości, wybuch bólu, nie tylko czułem, widziałem ból,

słyszałem ból, wszędzie ten cholerny ból, przed oczami miałem czerwono, potem biało, a potem znowu jego pTaskudny pysk, i głos:

-Tylko mi tu nie mdlej chłopaczku, nie mdlej mi tu bo dopiero zaczynamy zabawe, dopiero zobaczysz co dla ciebie wymyśliłem chłopaczku

-Nieeeee, Nieeeeee -Tylko tyle zdołałem krzyknąć kiedy widziałem jak zakładał na dłoń kastet..

-Zastrzel mnie, zastrzel mnie - to powinienem krzyknąć, ale tego nie zrobiłem, a zamiast tego, jeb, jeb, jeb trzy potężne uderzenia bólu na twarzy,

"i nie mogę ruszyć ustami, skur***n złamał mi szczękę, i przynajmniej cztery zęby, czuje je, a raczej czuje że ich nie ma, cholera jasna, ja

pierd**e" pomyślałem. A potem ciężko było myślec, trzeba było po prostu jakoś to znosić, trzeba było patzeć obserwować co ten wariat robi. I

widzialem jak mnie bije, kopie, kilka żeber też pękło, ale o tym dowiedziałem się później. Potem wariat odezwał się znowu tym samym podłym

zachrypiałym głosem:

-Jeszcze nie pora chłopaczku, jeszcze nie śpij, dopiero sie zabawimy.

Widziałem jak wyciąga z szuflady nóż, duży i ostry nóż do chleba, naprawdę duży, chyba że moje przerażone oczy zaczynały wszystko wyolbrzymiać, i

widziałem jak podchodzi, powoli, powoli, krok za krokiem. Krok. Krok. Wyostrzony słuch, tyle pamiętam, tupnięcie o ziemie, i mój krzyk który

wydobywa się z ust bez mojej wiedzy. Krok. Schyla się, patrzy mi w oczy i uśmiecha się obleśnie

-Co chłopaczek? gotowy?

Chciałem powiedzieć -Zastrzel mnie, ale się nie udało, przy -"zas" wbił mi nóż w dłoń. I cholera, Bóg mi świadkiem że kiedy ją odcinał nie czułem

bólu, tylko patrzyłem z niesmakiem jakbym był w kinie na wyjątkowo paskudnym filmie. Nie czułem bólu, i zasnąłem, usłyszałem anioły, i ucieszyłem

się z tego powodu.

I wiecie co jest w tej histori najgorsze? Że to wbrew pozorom szczęście mnie uratowało. A Julia - farbowana blondynka, martwa już kiedy finał

histori się wydażył - się do tego przyczyniła.

Julia miała brata, też gangstera - jak się później dowiedziałem, i kiedy sprawy potoczyły się nieciekawie - mianowicie kiedy pojawił się Marek i

zaczął wypytywać, weszła do ubikacji i zadzwoniła do swojego braciaka po wsparcie. Marek oczywiście wtargnął do kibla i ją zastrzelił, kiedy widział

że majstruje z telefonem, ale zdążyła powiedzieć swoje.

Uratowało mnie też to że Santos, bo tak nazywają brata Julki był w okolicy z paroma zaufanymi i dopakowanymi ludźmi.

Traf chciał że był w okolicy też Krępy - barman w okolicznym klubie, przyjaciel Julki który wiedział gdzie mieszka naturalna - ta której imienia nie znam do dzisiaj, ale wiem za to że dobrze robiła lody kiedy jeszcze żyła. Traf chciał że Santos ze swoimi ludźmi weszli do mieszkania Blondynki dokladnie w momencie kiedy Marek celował do mnie - nieprzytomnego z broni. Gdyby weszli dziesięc sekund później, gdyby nie spotkali Krępego, który mógł być aktualnie w jakimkolwiek innym miejscu w mieście, gdyby Santos był choćby dwie ulice dalej kiedy odebrał telefon od Julki, gdyby Marek zabił Julke zanim ona powiedziała co jest grane, wreszcie gdyby Marek nie był takim psycholem i zabiłby mnie od razu - już bym był martwy.

Ale nie. Żyje.

Przeleżałem w szpitalu chyba pół tysiąclecia, Paulnika się starała ale nie wytrzymała, zostawiła mnie na lodzie, straciłem prace, sprzedałem samochód... Picie zniszczyło mi życie chociaż wcale się tamtego dnia nie napiłem.

I żyję

 

EDIT>

wypieprzyłem quote żeby sie lepiej czytało

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

fajne to by dopiero było gdyny nie ograniczenie na długość :D ogólnie dobre opowiadanie powinno mieć ze 100 stron wg mnie, jak będzie taki konkurs kiedyś to odwale masakre pełną gębą :P a takto jest pare niewyjaśnionych wątków no i ogólnie wszystko niedopracowane bo napisałem to na raz.

edit.

właśnie przeczytałem swoje opowiadanie na spokojnie, i znalazłem 3 błędy logiczne :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

będzie czas :D jak narazie żadnej powieści nie udało mi sie skończyć bo po średnio dwusetniej stronie plącze wątki albo komp sie psuje :P

@programista

fajne, chciałbym zobaczyć dalszy ciąg kiedys :)

@Webzir

Zadatki to to ma, ale musisz troche popracować, brakuje troche spójności i logiki, ale napisane fajnie.

@Cora weź mnie dopisz bo napisałem tekst nie wiedząc że trzeba sie zapisać :D

 

a apropo mojego opowiadania to tak jakby remake, nie wiem czy ktoś kojarzy moją 'powieść' pod tytułem sens, w każdym razie o tego samego marka chodzi :)

(tyle że akcja sensu ma miejsce pare lat wcześniej, no i marek jest tam głównym bohaetrem)

A następnym razem jak będe cokolwiek pisać to będzie to na bank fantasy :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Webzir

Zadatki to to ma, ale musisz troche popracować, brakuje troche spójności i logiki, ale napisane fajnie.

 

Właśnie chodziło mi o brak logiki (w samym prologu oczywiście) :D Popracować właśnie zamierzam, niestety kolejne dwie strony, które napisałem odrzuciłem bo były beznadziejne :/ Muszę trochę pomyśleć co może w ogóle stać się dalej. W każdym bądź razie dzięki za opinię, przydają się, szczególnie osobom raczkującym w tym fachu, takim jak mi :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...