Skocz do zawartości

programista

Użytkownicy
  • Postów

    343
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez programista

  1. Po polibudzie powinieneś łatwo robotę znaleść- wyłapują teraz wszelkiej maści inżynierów z tego co słyszałem (,ale co będzie za parę lat- nie wiadomo :D).

    @Matizam 7: Całą podstawówkę i połowę gimnazjum uważałem, że programowanie to moje powołanie. 3 gim/Mat-fiz w lo diametralnie zmieniły mój pogląd na własne zdolności i podejrzewam, że skończę jako woźny z wyższym wykształceniem (albo dalej będę sprzątał ogródki i kosił trawniki) ^^. Mam nadzieję, że w Twoim przypadku będzie inaczej ;p.

  2. Brakuje nam kilku ścieżek do Almory. Miał je robić Peter Szwach, ale na razie nie zrobił nic, więc pewnie będziemy musieli poszukać jednak innej osoby. Jeżeli jesteś chętny, to daj znać, ale ostrzegam - to jest gra non-profit :)

    Gnysek przecież mówiłem jak to wygląda z terminami. Prawdopodobnie jutro zaczyna produkcję...

  3. Wogóle o czym ta dyskusja? Pracodowawca ma obowiązek przedstawić to czego wymaga, ale również to co sam może zaoferować. Takie stwierdzenie: "szukam odpowiednich ludzi" nie budzi raczej pozytywnego zainteresowania poważnych osób.

  4. Wykorzystałem parę chwil, które dzisiaj miałem na zaczęcie pierwszego rozdziału. Powinien pokazać jak będzie w przyszłości wyglądała reszta opowiadania i wywołać konstruktywne uwagi ;) Link do zedytowanego posta Tu!

  5. Dzięki za dobre słowa. Zawsze dodają chęcie na dalsze pisanie :) Co do kontynuacji to mam nadzieję, że uda mi się za to wziąć. Niestety to nie tylko kwestia tego czy pozwoli na to czas i wena, ale nie wiem czy uda mi się zadomowić w tej fabule na tyle,żeby napisać bardzo długie opowiadanie. Wolałbym stworzyć coś dark fantasy/kryminał :P. P.S. Dzięki za wskazanie błędów, jak wrócę to poprawię.

  6. Wschód Słońca

    Prolog

    Olbrzymie chmury tworzące przepiękne kłęby pary rozbłysły cudownym, pomarańczowym blaskiem. W ten sposób na powitanie dnia wyruszyło słońce zalewając niebo swym światłem. Na ziemi rozciągała się trawiasta dolina otoczona okazałymi wzgórzami skąpo obdarzonymi roślinnością. Na jednym z tych wzgórz stał samotny mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany, odziany w pełną zbroję płytową z zasłoniętą przyłbicą przyglądał się przepięknemu krajobrazowi. Nagle za sobą usłyszał pohukiwanie sowy.
    - Tak.- pomyślał- Wspaniale, że dane mi było to zobaczyć przed śmiercią.
    Z trudem oderwał wzrok od przepięknego zjawiska i odwrócił się w stronę, z której słychać było ptaka. Jednak zamiast zwierzęcia będącego symbolem nocy ujrzał tam własnego zwiadowcę ubranego w lekki zielony strój służący do maskowania przed nieprzyjacielem. Niecierpliwość i stalowe zdecydowanie malowały się na twarzy przybysza.
    -Nadchodzą.-oznajmił- Mamy piętnaście minut.- Po tym stwierdzeniu schował się za sąsiednim wzgórzem i dowódca stracił go z oczu. „Cóż za niewzruszony głos, to niesamowite, że przyszło mi walczyć w ramię z tak dzielnymi ludźmi.”- pomyślał Kargas. Był skazany na pewną śmierć, tak jak cała jego tysięczna armia. Spodziewał się dezerterów, których będzie musiał ścigać i przykładnie karać, żeby zachować dyscyplinę w oddziałach. Tymczasem zastał gotowych do boju mężczyzn, pogodzonych z przeznaczeniem i pożegnanych ze swymi rodzinami. Mieli tylko opóźnić marsz barbarzyńskich plemion, które wkroczyły na tereny Królestwa i dać czas miastom na przygotowanie do obrony. Tyle, że Kargas już wiedział: Nikt nie ucieknie z pola bitwy. Zabiorą ze sobą tyle ścierwa ile tylko będą w stanie zniszczyć. Dowódca nie był też głupi, wiedział, że wróg jest potężny. Nie dość, że przeciwników jest wielka ilość to są oni nieustraszeni, dzielni i honorowi na swój własny sposób. Nawet gdyby była ich dziesiątka nie daliby się wziąć żywcem. Tak więc słysząc słowa zwiadowcy cofnął się za sąsiedni pagórek idąc do swych żołnierzy, żeby poczynić ostatnie przygotowania zanim zacznie się bitwa. Jedyną przewagą jego wojsk było to, że w przeciwieństwie to przeciwnika mieli jakąkolwiek strategię. Dla barbarzyńców z północy ( nazywanych Nordmenami ) jedyną honorową walką była bitwa twarzą w twarz- bez żadnych manewrów. Tak więc Kargas miał prosty plan: Dysponując dwustoma kawalerzystami i setką łuczników zamierzał najpierw ostrzelać wchodzących w dolinę przeciwników, rzucić piechotę do walki na front i oflankować wrogów konnicą, zostawił kilku ludzi na tyłach którzy zanim również zginą, podpalą za sobą trawę. To zapewniało zadanie najcięższych strat. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku dowódca podtrzymywał rycerzy i wojsko na duchu chociaż wiedział, że tego nie potrzebują. Wszyscy cierpliwie czekali na nadejście kresu życia i rozpoczęcie kolejnego etapu wędrówki duszy. Kargas widząc że nic więcej nie może zrobić wydał rozkaz zajęcia pozycji i nasłuchiwał. Wydawało się, że w ciągu kilu sekund kiedy panowała cisza świat zamarł. Lecz po chwili z oddali doszło stłumione uderzenie bębna… potem następne i jeszcze jedno. Miarowo dało się słyszeć także uderzenia kilkudziesięciu tysięcy stóp o ziemię. Do doliny powoli zaczęła wlewać się horda. Dowódca królewskiej armii spojrzał na to i zaniósł się cichym śmiechem: „ Cóż możemy im zrobić? Najwyżej ukąsić.” Po chwili przerwy dodał: „ale niech to będzie ukąszenie które rozprowadzi jad po całym ciele.” Ta myśl go pocieszyła.
    Mógł już rozróżnić poszczególnych wojowników nordmeńskich ubranych w skórzane zbroje, przepasane w większości wielkimi broniami dwuręcznymi w postaci mieczów, toporów i młotów. Wszyscy oni mieli twarze w wojennych barwach i nucili bitewną pieśń. Kiedy ostatni wróg zszedł do doliny oficer łuczników dał swoim ludziom znak. Wbiegli szybko na pagórek u brzegu doliny i naciągnęli cięciwy.
    - Wspaniały dzień. – westchnął Kargas, rzucił ostatnie spojrzenie ku niebu i dobył miecza…
    Rozdział I

    Trzy miesiące później było bardzo deszczowo. Zdawało się, że bogowie przelewają ocean w inne miejsce. Ulice Jomsbergu wyglądały mrocznie w tak ponurej pogodzie. Schowane za murami miasta karłowate chaty i kamieniczki mimo swojej masywnej budowy zdawały się móc runąć pod wpływem błota znoszonego przez nieustającą ulewę. Jednakże niepozornie oświetlone słabym blaskiem świec domostwa tętniły życiem, a wzrastające z każdym dniem napięcie udzielało się wszystkim mieszkańcom. Oczywiście wszystkim, którzy pozostali. Tak zwani ludzie interesu czyli wszelacy kupcy i urzędnicy dawno opuścili ten teren. Słusznie, bądź nie słusznie starali się zapobiec utracie życia i dobytku. Większość obywateli zrozumiała jednak, że ucieczka na dłuższą metę nie ma żadnego sensu. Wróg rozlewał się po całym kraju, dawne pogranicze stało w ogniu, a wzorem dla wszystkich było bohaterstwo doszczętnie zniszczonej przed kilkoma miesiącami armii generała Kargasa. Spełniła ona swoje zadanie doskonale. Tak jak przypuszczano dowódca barbarzyńców znajdował się w przednich szeregach armii i zginął podczas szarży kawalerii. Pozbawieni przywództwa wodzowie klanów, cztery tygodnie spierali się kto ma przejąć dowodzenie. Ostatecznie wybrano kogoś doświadczonego w zaczepnych walkach z Królestwem. Niestety imię jego nieznane było w najechanym państwie, ponieważ zwiadowcy i szpiedzy nijak nie mogli podejść do Nordmeńskiej armii, która po wybraniu władcy podzieliła się na trzy, osobne dowodzone kolejno przez wodzów Klanu Młota, Niedźwiedzia i Topora części, podlegające pośrednio pod przywództwo tajemniczego Nordmena. Mimo wszystko każdy dzień kłótni najeźdźców dawał Królestwu czas na zmobilizowanie armii i fortyfikację miast. Dzięki temu Jomsberg jako kolejny punkt, do którego zmierzali barbarzyńcy dokonywał ostatnich prac mających na celu przygotowanie do oblężenia. Czekano tylko na wiadomości od zwiadowców. Zniecierpliwieni żołnierze starali się wzajemnie wspierać i wspomagać, ale panujące warunki pogodowe wprawiały wszystkich w depresyjny nastrój. Kolejnego nerwowego wieczoru część obrońców murów miejskich spotkała się w karczmie „Pod Pijanym Szczurem”. Panował tam zaduch, wysoka temperatura i charakterystyczny smród, ale mimo wszystko było tłoczno. Pomagający w przygotowaniach do oblężenia mieszkańcy zbierali się, żeby po całym dniu ciężkiej pracy dodać sobie otuchy w gronie przyjaciół. Dla żołnierzy wszystkie te czynniki tworzyły swojski klimat, który pozwalał na rozmowy dotyczące ciężkiej sytuacji w jakiej znalazł się Jomsberg. Przez tłum cywilów i wojów przeciskał się właśnie człowiek, pozbawiony w podorędziu broni, tarczy i hełmu, a jednak ubrany w ręcznie splataną kolczugę. Jego twarz wyrażała stan błogiej relaksacji świadczącej o tym, że miał już za sobą kilka kolejek. Niósł wysoko nad głową tacę, na której leżały szerokie, gliniane kufle wypełnione dobrze spienionym piwem. Doszedł właśnie do okrągłego stolika stojącego w dość bliskiej odległości od drzwi gospody, otoczonego czterema drewnianymi krzesłami. Na dwóch z nich siedzieli dwaj młodzi żołnierze, na trzecim będący już w średnim wieku cywil, a na czwartym po odłożeniu na środek blatu tacy spoczął przysłuchując się trwającej rozmowie człowiek odziany w kolczugę. Każdy wziął po kuflu dla siebie i wrócili do przerwanej rozmowy…
    -…. Nie masz racji- rzekł jeden z żołnierzy, zbudowany najlepiej ze wszystkich zasiadających przy stole- gdyby mogli się do nas szybko dobrać, zrobiliby to dawno temu. Przynajmniej zanim te leniwe gnoje zasiadające w ciepłych fotelach zrozumiały, że mogą skończyć w piachu. Wysłali na bezsensowną rzeź naszego najlepszego generała.- wypowiadając te słowa wykrzywił prostokątną, niekształtną twarz w grymasie zniesmaczonego człowieka.
    - Ralf nie zapominaj, że ofiara Kargasa nie poszła na marne.- przerwał szybko drugi młodociany żołnierz o dość dziecięcej urodzie- Bądź, co bądź, mieliśmy cztery tygodnie na przygotowania. Nie mogli nas capnąć wcześniej, bo byli zajęci, ale kiedy podejdzie tutaj ta ogromna armia psów…- ściszył głos tak, żeby jego uwaga doszła tylko do uszu zasiadających przy stole kompanów- …zmiecie nas z powierzchni ziemi.
    - Nie pie*** głupot!- wybuchnął poprzedni mówca- Lepiej od razu zabieraj swoją przestraszoną dupę do stolicy! Nie zamierzam słuchać tego, że siedzę tutaj na darmo i czekam na swój własny pogrzeb. Wyrąbiemy w pień ich wszystkich, rozumiesz ?!- oburzony i zaczerwieniony ze złości, wstał wymierzając zaciśniętą pięścią groźbę w kierunku kolegi.
    Dotychczas milczący, najstarszy ze wszystkich wokół stołu cywil uciszył towarzyszy brutalnym gestem.
    - Cisza!- marszczył czoło, widać było, że jako jedyny zachowywał całkowitą jasność myśli- Przestańcie zachowywać się jak banda bachorów na ulicy. – po wypowiedzeniu tych słów przeszedł w łagodniejszy, spokojny i opanowany ton- To logiczne, że nie będzie łatwo. Jednak nikt nie powiedział, że nas zmiotą. Ba! Ciągle może my stawić im czoła, ale na pewno nie osiągniemy tego kłócąc się nawzajem. Dlatego ty, Ralf przestań się niepotrzebnie unosić, a ty Rophert zachowaj swoje pesymistyczne uwagi dla siebie.- po usłyszeniu tych słów młodzi wojownicy lekko zawstydzeni zajęli swoje miejsca. – Bądźcie rozsądni. Jesteśmy zdani tylko na siebie. Wszyscy będą chronić własną skórę. Dlatego w dowództwie Królestwa potrzebny jest ktoś z pomysłem, jak przeciwstawić się licznym siłom mając niewielu ludzi.
    Dotychczas przysłuchujący się z charakterystyczną pijacką pokorą mężczyzna w kolczudze odezwał się nieśmiało, po pociągnięciu namiętnego łyku piwa.
    - A, ten cały, nowy porucznik Vincent? Podobno wie jak wpędzić Nordmenów w zasadzkę.- w jego zamglonych alkoholem oczach pojawił się płomyk nadzieji.
    - Ciężko mi w to uwierzyć…- zaoponował cywil- Ale podobno był w barbarzyńskiej niewoli całą zimę. Zna ich zwyczaje… Nam pozostaje dać mu szansę. Nie mamy nic do powiedzenia.
    Po tych słowach wszyscy przy stole spochmurnieli. W głowach żołnierzy narodziło się wyraźne zwątpienie, ale podczas wojny o wszystko nie ma mowy o dezercji czy poddaniu. Jedna sprawa była jasna: Jeżeli Nordmeni nie zostaną zatrzymani, całe Królestwo skończy w gruzach. Mimo takich przemyśleń, na tematach związanych z przysposobieniem kraju do obrony zeszła reszta rozmowy przyjaciół spędzających wieczór „ Pod Pijanym Szczurem”.
    Tymczasem porucznik Vincent przeglądał właśnie mapy miasta z zobrazowanym, prawdopodobnym przebiegiem bitwy w różnych wariantach. Nanosił ostatnie poprawki i przekonywał samego siebie, że musi odpocząć. W końcu to jutro miał nadejść dzień, w którym przedstawi swój plan oficerom i w razie aprobaty wygłosi apel na placu głównym. To jutro miał nadejść dzień, w którym Jomsberg dowie się jaką postać przybrała nadzieja powstrzymania najeźdźców. Wielkimi krokami nadchodziła również długo wyczekiwana chwila zemsty za wymordowaną przez Nordmenów rodzinę i miesiące spędzone w niewoli.

    Edit: Rozszerzyłem
    Edit2: Poprawki...
  7. czy w game makerze dużo idzie zdziałać w tworzeniu gier 3D?

    Limit wierzchołków w GM mówi sam za siebie...

    przecież powszechnie wiadomo, że nikt o zdrowych zmysłach do poważnych gier wbudowanego GMowego 3D używać nie będzie.

    Zdaję sobie z tego sprawę i właśnie to miałem zamiar przekazać.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...