Skocz do zawartości

Bitwa Pisarzy - Głosowanie !


Cora Wind

Rekomendowane odpowiedzi

Witam ;D

Regulamin głosowania:

1. Do wykorzystania mamy 3 punkty, można głosować na każde opowiadanie po 1 punkcie lub od razu 3 punkty na jedno opowiadanie.

2. Głosować można cały tydzień, aż do godziny 21:00 ostatniego dnia.

3. Nie można głosować na swoje opowiadanie.

 

Ci którzy nie nazwali swoich opowiadań, proszę to zrobić.

Punkty pisać w postach, po tygodniu wszystkie nalicze, ogłoszę wynik i zamknę temat.

Zapytam jeszcze raz, może jakiś Admin by dał -10% dla zwyciężcy.. hmm?

 

Tutaj opowiadania:

 

Wojzax "Powrót człowieka bez ciała":

Chłopak i dziewczyna żyli sobie spokojnie jako bohaterowie miasta i nagle w radiu powiedzieli Ratujcie się człowiek bez ciała zrodził się na nowo. Przestraszyli się ale chłopak nie uciekł tylko przemyślał plan. Człowiek bez ciała w tym samym czasie straszył ludzi bił ich i pożywiał się ich krwią. Chłopak wymyslił żeby zwabić człowieka bez ciała do opuszczonego magazynu i bić go potem. Tak zrobili. Człowiek bez ciała był jednak bardziej wytrzymały! Uciekali więc, uciekali długo i trafili na policjantów. Policjanci zgodzili się im pomóc zabić człowieka bez ciała. Człowiek bez ciała szedł i szukał krwi żeby się pożywić i wpadł na policjantów. Policjanci nie dali rady zabić człowieka bez ciała, więc bohaterowie musieli się ratować i miasto. Człowiek bez ciała przyszedł do centrum i zaczął zabijać ludzi i pożywiać się ich krwią. Było tam 347 ludzi i zabił wszystkich i pożywił się ich krwią. Potem przyszli do niego i zaczęli go bić kijami i siekierą. Człowiek bez ciała został unicestwiony a potem umarł. Bohaterowie zostali jeszcze sławniejsi. KONIEC.

 

Krajowa Rada Stolarzy "Opowieść o starcu i zającu":

Pewien starzec codziennie wiózł ze sobą kilo miodu do miasta. Pewnego dnia zauważył go zając i zapytał się go czemu on wiezie ten miód. Ten mu odpowiedział że wozi go dla swojej chorej córki. Od tamtej pory zając spotykał się ze starcem i rozmawiali ze sobą, gdy on przechodził niedaleko zajęczej nory. Pewnego dnia jednak zając zastał starca płaczącego pod drzewem. Zapytał się zając staruszka co się stało, a on odpowiedział mu że jego córka zmarła i nie ma po co już wozić miodu. Zając zaproponował mu żeby zawiózł ten miód do głodnego niedźwiedzia. Starzec tak zrobił i zginął w jamie niedźwiedzi zjedzony przez nie. Zając natychmiast poszedł do swojej matki i wszystko jej opowiedział. Dzień później żółw spotkał zająca i spytał się co się stało u niego w norze, a zając odpowiedział: my mom got scared, and said, "You're movin' with your auntie and uncle in Bel-Air." I whistled for a cab and when it came near The license plate said fresh and it had dice in the mirror. If anything I could say that this cab was rare, but I thought, "Nah, forget it. Yo, holmes to Bel-Air!" I pulled up to the house about 7 or 8 and I yelled to the cabbie, "Yo homes smell ya later!" Looked at my kingdom I was finally there, to sit on my throne as the prince of Bel-Air.

 

Korodzik "ZŁAP":

...Nie wiem, od jak dawna to trwa. Jedyne wspomnienia, jakie mam ze swego poprzedniego życia, są mgliste i niejasne; być może w ogóle nie było żadnego poprzedniego życia, a jedynie iluzje, stworzone w desperacji przez złamany umysł, by móc sięgać pamięcią do czegoś innego niż ciągłe, powtarzające się tortury.

...Znów to się zaczęło. Jeszcze przed chwilą unosiłem się w ciemności, bez ciała, bez zmysłów, do towarzystwa mając jedynie samego siebie i na wpół zapamiętane osoby, z którymi toczyłem szalone, wyobrażone rozmowy; nagle znalazłem się tutaj, na środku tego samego pomieszczenia, w którym tyle razy przebywałem i które na zawsze kojarzyć mi się będzie z cierpieniem i niemocą.

Pomieszczenie ma kształt prostokąta, mniej więcej 10 metrów szerokości i 14 metrów długości. Podłoga jest pokryta jakby ciemnoczerwoną posadzką, zaś wznoszące się na jakieś 10 metrów, nienaturalnie gładkie ściany są jednolicie szare. Nade mną nie ma nieba ani sufitu; rozpościera się za to chaotyczna abstrakcja, obłędny taniec kolorów, form i linii, które przypominają bardziej rozmyte formy widoczne po zamknięciu oczu niż realne obiekty. Ciężko na to patrzeć. Wokół nie ma żadnych drzwi ani okien prowadzących na zewnątrz; z pomieszczenia nie ma ucieczki.

Ja sam zaś jestem odziany w jarmarczny, pstrokaty strój. Podniósłszy ręce do twarzy, czuję, że wargi pokryte mam jakimś obłędnym makijażem. Co jakiś czas w pole widzenia wlatuje mi jeden z moich długich loków, pomalowanych jaskrawą farbą. Kiedy uczyniono ze mnie takie groteskowe monstrum - nie wiem.

Lecz te wszystkie cechy mogę przemyśleć dopiero później, gdy już zostanę stąd po raz kolejny wyrzucony, by dumać samotnie w mroku. Na razie rejestruję je niewidzącymi oczyma, bowiem od pierwszych chwil w wielkiej sali zaczynam biec na oślep. Biegnę, gdyż wiem, co się za chwilę stanie i w jakim celu mnie tu sprowadzono. Gdzieś nade mną unosi się w powietrzu niewyraźny, biały kształt, poruszając się po całej sali to tu, to tam z nieprawdopodobną szybkością, a niekiedy wylatując poza obręb ścian. Nie udaje mi się spojrzeć w górę, by przypatrzyć mu się dokładnie, gdyż wszystkie moje siły skupione są na biegu. Biegnę zygzakiem, co chwila zmieniając kierunek ruchu, próbując choć o kilka sekund opóźnić straszną chwilę, choć wiem, że jest ona nieunikniona. Wpadam co chwila na ścianę, jęczę z bólu, odbijając się od nich brutalnie, ale pędzę dalej.

I nagle biały kształt nadlatuje wprost na mnie, niebywale szybko opuszcza się w dół i dźga mnie w plecy. Szok przenika całe moje ciało, a ja chciałbym wrzeszczeć z bólu, lecz z moich ust dobywa się jedynie chrapliwy pisk. Ale biegnę dalej, próbując ujść goniącemu mnie nadal białemu zagrożeniu, żałosny jak mały pies, próbujący się wyrwać surowemu panu wznoszącemu do uderzenia kij, choć wie, że i tak mu nie ucieknie.

Nie wiem, ile razy zostałem trafiony podczas swej bezładnej bieganiny. Jednak niespodziewanie biały kształt zatrzymuje się na chwilę, a potem wszystko znika - znów jestem nigdzie, a mój obolały, zrozpaczony umysł próbuje zrozumieć, jakiemu celowi służą te makabryczne łowy, analizuje wszystko, co zauważyłem, próbuje rozpaczliwie znaleźć cokolwiek, co mogłem przegapić - drogę ucieczki, albo samobójstwa, czegokolwiek, co mogłoby zmienić moją egzystencję. I wątpię, czy kiedykolwiek to osiągnę; prawdopodobnie przez niezliczone wieki będę służył za żywy cel na czerwonej strzelnicy, ku rozrywce jakiejś niewyobrażalnej istoty.

 

- No - pomyślał pryszczaty chłopak z wystającymi zębami - teraz tylko podmienić obrazki, dodać muzyczkę i można zapodać. - Spojrzał z dumą na widniejące na monitorze okno Game Makera, w którym pracował od jakiegoś czasu nad swoim nowym dziełem, o roboczym tytule "catch_the_clown_2.gmk". - Chyba jeszcze sobie zagram - mruknął zadowolony i wcisnął przycisk F5. Game Maker szybko skompilował plik gry i po chwili na ekran wyskoczyło okno, w którym główka klauna latała po ograniczonym ścianami obszarze, uciekając przed żwawym kursorem myszki.

 

Webzir "Zagubiony":

Siedział na ławce. Na tej co dawniej. Sam nie wiedział po co tu przyszedł. Wiatr rzucał jego włosy. Starał nie myśleć się o niczym, jednak ta myśl powracała za każdym razem gdy był w tym miejscu.

-Przecież ja już z tym skończyłem... - powiedział cicho do siebie - ...skończyłem.

Jego głośne myślenie przerwał przechodzący nieopodal człowiek. Czarny, długi cień, długi płaszcz.

-Pewnie jakiś detektyw... - mruknął, choć w pobliżu oprócz niego i przechodnia nie było nikogo.

Już miał stracić nim zainteresowanie, gdy postać skręciła w jego stronę i zaczęła się zbliżać.

-Żeby tylko chodziło mu o godzinę...

Jego przypuszczenia co do wyglądu sprawdziły się gdy tajemnicza osoba podeszła pod latarnię stojącą nieopodal ławki. Wyglądała jak każdy szanujący się detektyw ? długi, brązowy płaszcz w komplecie z kapeluszem, które całkowicie maskowały jego twarz. Miał co najmniej 2 metry a wrażenie wielkości rosło z każdym jego krokiem. Stanął koło niego. Przeszył go wzrokiem. Chwile mijały, nic się nie działo. Nagle krzyknął:

-Uciekaj!

-Na drzewo! - rzucił bezmyślnie długowłosy brunet.

-Powtarzam, uciekaj! - ?detektyw? nie dawał za wygraną. - będziesz tego żałował!

Dziwny człowiek zrzucił płaszcz, uprzednio wyjmując z niego pistolet. Zaczął w niego celować, cały drżąc ? z zimna i strachu.

-Uciekaj, bo cię zastrzelę! - znowu krzyczał mężczyzna ? uciekaj!

Chłopak postanowił wykorzystać sytuację.

-Przecież to będzie tylko w obronie koniecznej... - pomyślał. Szybkim i nieoczekiwanym ruchem wyciągnął scyzoryk, pchnął człowieka w brzuch i wyrwał mu z ręki pistolet. Strzelił do niego kilkakrotnie po czym cisnął w niego pistoletem.

-Zgnij w piekle p[cenzura]y bachorze, w piekle... - ostatnie słowa mężczyzny zdawały się podsumować jego życie.

-Jestem ateistą. - dociął, choć wiedział, że już go nie usłyszy. Nie usłyszy już nikogo.

-Co ja zrobiłem? - pomyślał.

-Co tu się stało? - niski, chuderlawy strażnik miejski podbiegł do zakrwawionego miejsca. -Chłopcze, co tu się stało do jasnej cholery!?

-Dla ciebie Pan Trav. - odpowiedział. Nie cierpiał jak ktoś zawracał mu głowę błahostkami, bo śmierć wariata z pewnością taką jest.

-Przestań chrzanić, tylko powiedz co tu się stało! - frustracja strażnika rosła a on wcale tego nie krył.

-Ten pieprzony egoista chciał mnie zastrzelić.

-Czyżby? Jesteś zatrzymany do wyjaśnienia! - strażnik rzucił się na niego usiłując go skuć. Nie było to trudne, gdyż chłopak był słaby, poza tym jego myśli wypełniły całe jego ciało. Nie mógł się skupić na niczym innym. Był nieobecny, zasłabł...

 

programista "Wschód słońca":

Olbrzymie chmury tworzące przepiękne kłęby pary rozbłysły cudownym, pomarańczowym blaskiem. W ten sposób na powitanie dnia wyruszyło słońce zalewając niebo swym światłem. Na ziemi rozciągała się trawiasta dolina otoczona okazałymi wzgórzami skąpo obdarzonymi roślinnością. Na jednym z tych wzgórz stał samotny mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany, odziany w pełną zbroję płytową z zasłoniętą przyłbicą przyglądał się przepięknemu krajobrazowi. Nagle za sobą usłyszał pohukiwanie sowy.

- Tak.- pomyślał- Wspaniale, że dane mi było to zobaczyć przed śmiercią.

Z trudem oderwał wzrok od przepięknego zjawiska i odwrócił się w stronę, z której słychać było ptaka. Jednak zamiast zwierzęcia będącego symbolem nocy ujrzał tam własnego zwiadowcę ubranego w lekki zielony strój służący do maskowania przed nieprzyjacielem. Niecierpliwość i stalowe zdecydowanie malowały się na twarzy przybysza.

-Nadchodzą.-oznajmił- Mamy piętnaście minut.- Po tym stwierdzeniu schował się za sąsiednim wzgórzem i dowódca stracił go z oczu. ?Cóż za niewzruszony głos, to niesamowite, że przyszło mi walczyć w ramię z tak dzielnymi ludźmi.?- pomyślał Kargas. Był skazany na pewną śmierć, tak jak cała jego tysięczna armia. Spodziewał się dezerterów, których będzie musiał ścigać i przykładnie karać, żeby zachować dyscyplinę w oddziałach. Tymczasem zastał gotowych do boju mężczyzn, pogodzonych z przeznaczeniem i pożegnanych ze swymi rodzinami. Mieli tylko opóźnić marsz barbarzyńskich plemion, które wkroczyły na tereny Królestwa i dać czas miastom na przygotowanie do obrony. Tyle, że Kargas już wiedział: Nikt nie ucieknie z pola bitwy. Zabiorą ze sobą tyle ścierwa ile tylko będą w stanie zniszczyć. Dowódca nie był też głupi, wiedział, że wróg jest potężny. Nie dość, że przeciwników jest wielka ilość to są oni nieustraszeni, dzielni i honorowi na swój własny sposób. Nawet gdyby była ich dziesiątka nie daliby się wziąć żywcem. Tak więc słysząc słowa zwiadowcy cofnął się za sąsiedni pagórek idąc do swych żołnierzy, żeby poczynić ostatnie przygotowania zanim zacznie się bitwa. Jedyną przewagą jego wojsk było to, że w przeciwieństwie to przeciwnika mieli jakąkolwiek strategię. Dla barbarzyńców z północy ( nazywanych Nordmenami ) jedyną honorową walką była bitwa twarzą w twarz- bez żadnych manewrów. Tak więc Kargas miał prosty plan: Dysponując dwustoma kawalerzystami i setką łuczników zamierzał najpierw ostrzelać wchodzących w dolinę przeciwników, rzucić piechotę do walki na front i oflankować wrogów konnicą, zostawił kilku ludzi na tyłach którzy zanim również zginą, podpalą za sobą trawę. To zapewniało zadanie najcięższych strat. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku dowódca podtrzymywał rycerzy i wojsko na duchu chociaż wiedział, że tego nie potrzebują. Wszyscy cierpliwie czekali na nadejście kresu życia i rozpoczęcie kolejnego etapu wędrówki duszy. Kargas widząc że nic więcej nie może zrobić wydał rozkaz zajęcia pozycji i nasłuchiwał. Wydawało się, że w ciągu kilu sekund kiedy panowała cisza świat zamarł. Lecz po chwili z oddali doszło stłumione uderzenie bębna? potem następne i jeszcze jedno. Miarowo dało się słyszeć także uderzenia kilkudziesięciu tysięcy stóp o ziemię. Do doliny powoli zaczęła wlewać się horda. Dowódca królewskiej armii spojrzał na to i zaniósł się cichym śmiechem: ? Cóż możemy im zrobić? Najwyżej ukąsić.? Po chwili przerwy dodał: ?ale niech to będzie ukąszenie które rozprowadzi jad po całym ciele.? Ta myśl go pocieszyła.

Mógł już rozróżnić poszczególnych wojowników nordmeńskich ubranych w skórzane zbroje, przepasane w większości wielkimi broniami dwuręcznymi w postaci mieczów, toporów i młotów. Wszyscy oni mieli twarze w wojennych barwach i nucili bitewną pieśń. Kiedy ostatni wróg zszedł do doliny oficer łuczników dał swoim ludziom znak. Wbiegli szybko na pagórek u brzegu doliny i naciągnęli cięciwy.

- Wspaniały dzień. ? westchnął Kargas, rzucił ostatnie spojrzenie ku niebu i dobył miecza?

Rozdział I

 

Trzy miesiące później było bardzo deszczowo. Zdawało się, że bogowie przelewają ocean w inne miejsce. Ulice Jomsbergu wyglądały mrocznie w tak ponurej pogodzie. Schowane za murami miasta karłowate chaty i kamieniczki mimo swojej masywnej budowy zdawały się móc runąć pod wpływem błota znoszonego przez nieustającą ulewę. Jednakże niepozornie oświetlone słabym blaskiem świec domostwa tętniły życiem, a wzrastające z każdym dniem napięcie udzielało się wszystkim mieszkańcom. Oczywiście wszystkim, którzy pozostali. Tak zwani ludzie interesu czyli wszelacy kupcy i urzędnicy dawno opuścili ten teren. Słusznie, bądź nie słusznie starali się zapobiec utracie życia i dobytku. Większość obywateli zrozumiała jednak, że ucieczka na dłuższą metę nie ma żadnego sensu. Wróg rozlewał się po całym kraju, dawne pogranicze stało w ogniu, a wzorem dla wszystkich było bohaterstwo doszczętnie zniszczonej przed kilkoma miesiącami armii generała Kargasa. Spełniła ona swoje zadanie doskonale. Tak jak przypuszczano dowódca barbarzyńców znajdował się w przednich szeregach armii i zginął podczas szarży kawalerii. Pozbawieni przywództwa wodzowie klanów, cztery tygodnie spierali się kto ma przejąć dowodzenie. Ostatecznie wybrano kogoś doświadczonego w zaczepnych walkach z Królestwem. Niestety imię jego nieznane było w najechanym państwie, ponieważ zwiadowcy i szpiedzy nijak nie mogli podejść do Nordmeńskiej armii, która po wybraniu władcy podzieliła się na trzy, osobne dowodzone kolejno przez wodzów Klanu Młota, Niedźwiedzia i Topora części, podlegające pośrednio pod przywództwo tajemniczego Nordmena. Mimo wszystko każdy dzień kłótni najeźdźców dawał Królestwu czas na zmobilizowanie armii i fortyfikację miast. Dzięki temu Jomsberg jako kolejny punkt, do którego zmierzali barbarzyńcy dokonywał ostatnich prac mających na celu przygotowanie do oblężenia. Czekano tylko na wiadomości od zwiadowców. Zniecierpliwieni żołnierze starali się wzajemnie wspierać i wspomagać, ale panujące warunki pogodowe wprawiały wszystkich w depresyjny nastrój. Kolejnego nerwowego wieczoru część obrońców murów miejskich spotkała się w karczmie ?Pod Pijanym Szczurem?. Panował tam zaduch, wysoka temperatura i charakterystyczny smród, ale mimo wszystko było tłoczno. Pomagający w przygotowaniach do oblężenia mieszkańcy zbierali się, żeby po całym dniu ciężkiej pracy dodać sobie otuchy w gronie przyjaciół. Dla żołnierzy wszystkie te czynniki tworzyły swojski klimat, który pozwalał na rozmowy dotyczące ciężkiej sytuacji w jakiej znalazł się Jomsberg. Przez tłum cywilów i wojów przeciskał się właśnie człowiek, pozbawiony w podorędziu broni, tarczy i hełmu, a jednak ubrany w ręcznie splataną kolczugę. Jego twarz wyrażała stan błogiej relaksacji świadczącej o tym, że miał już za sobą kilka kolejek. Niósł wysoko nad głową tacę, na której leżały szerokie, gliniane kufle wypełnione dobrze spienionym piwem. Doszedł właśnie do okrągłego stolika stojącego w dość bliskiej odległości od drzwi gospody, otoczonego czterema drewnianymi krzesłami. Na dwóch z nich siedzieli dwaj młodzi żołnierze, na trzecim będący już w średnim wieku cywil, a na czwartym po odłożeniu na środek blatu tacy spoczął przysłuchując się trwającej rozmowie człowiek odziany w kolczugę. Każdy wziął po kuflu dla siebie i wrócili do przerwanej rozmowy?

-?. Nie masz racji- rzekł jeden z żołnierzy, zbudowany najlepiej ze wszystkich zasiadających przy stole- gdyby mogli się do nas szybko dobrać, zrobiliby to dawno temu. Przynajmniej zanim te leniwe gnoje zasiadające w ciepłych fotelach zrozumiały, że mogą skończyć w piachu. Wysłali na bezsensowną rzeź naszego najlepszego generała.- wypowiadając te słowa wykrzywił prostokątną, niekształtną twarz w grymasie zniesmaczonego człowieka.

- Ralf nie zapominaj, że ofiara Kargasa nie poszła na marne.- przerwał szybko drugi młodociany żołnierz o dość dziecięcej urodzie- Bądź, co bądź, mieliśmy cztery tygodnie na przygotowania. Nie mogli nas capnąć wcześniej, bo byli zajęci, ale kiedy podejdzie tutaj ta ogromna armia psów?- ściszył głos tak, żeby jego uwaga doszła tylko do uszu zasiadających przy stole kompanów- ?zmiecie nas z powierzchni ziemi.

- Nie pie*** głupot!- wybuchnął poprzedni mówca- Lepiej od razu zabieraj swoją przestraszoną dupę do stolicy! Nie zamierzam słuchać tego, że siedzę tutaj na darmo i czekam na swój własny pogrzeb. Wyrąbiemy w pień ich wszystkich, rozumiesz ?!- oburzony i zaczerwieniony ze złości, wstał wymierzając zaciśniętą pięścią groźbę w kierunku kolegi.

Dotychczas milczący, najstarszy ze wszystkich wokół stołu cywil uciszył towarzyszy brutalnym gestem.

- Cisza!- marszczył czoło, widać było, że jako jedyny zachowywał całkowitą jasność myśli- Przestańcie zachowywać się jak banda bachorów na ulicy. ? po wypowiedzeniu tych słów przeszedł w łagodniejszy, spokojny i opanowany ton- To logiczne, że nie będzie łatwo. Jednak nikt nie powiedział, że nas zmiotą. Ba! Ciągle może my stawić im czoła, ale na pewno nie osiągniemy tego kłócąc się nawzajem. Dlatego ty, Ralf przestań się niepotrzebnie unosić, a ty Rophert zachowaj swoje pesymistyczne uwagi dla siebie.- po usłyszeniu tych słów młodzi wojownicy lekko zawstydzeni zajęli swoje miejsca. ? Bądźcie rozsądni. Jesteśmy zdani tylko na siebie. Wszyscy będą chronić własną skórę. Dlatego w dowództwie Królestwa potrzebny jest ktoś z pomysłem, jak przeciwstawić się licznym siłom mając niewielu ludzi.

Dotychczas przysłuchujący się z charakterystyczną pijacką pokorą mężczyzna w kolczudze odezwał się nieśmiało, po pociągnięciu namiętnego łyku piwa.

- A, ten cały, nowy porucznik Vincent? Podobno wie jak wpędzić Nordmenów w zasadzkę.- w jego zamglonych alkoholem oczach pojawił się płomyk nadzieji.

- Ciężko mi w to uwierzyć?- zaoponował cywil- Ale podobno był w barbarzyńskiej niewoli całą zimę. Zna ich zwyczaje? Nam pozostaje dać mu szansę. Nie mamy nic do powiedzenia.

Po tych słowach wszyscy przy stole spochmurnieli. W głowach żołnierzy narodziło się wyraźne zwątpienie, ale podczas wojny o wszystko nie ma mowy o dezercji czy poddaniu. Jedna sprawa była jasna: Jeżeli Nordmeni nie zostaną zatrzymani, całe Królestwo skończy w gruzach. Mimo takich przemyśleń, na tematach związanych z przysposobieniem kraju do obrony zeszła reszta rozmowy przyjaciół spędzających wieczór ? Pod Pijanym Szczurem?.

Tymczasem porucznik Vincent przeglądał właśnie mapy miasta z zobrazowanym, prawdopodobnym przebiegiem bitwy w różnych wariantach. Nanosił ostatnie poprawki i przekonywał samego siebie, że musi odpocząć. W końcu to jutro miał nadejść dzień, w którym przedstawi swój plan oficerom i w razie aprobaty wygłosi apel na placu głównym. To jutro miał nadejść dzień, w którym Jomsberg dowie się jaką postać przybrała nadzieja powstrzymania najeźdźców. Wielkimi krokami nadchodziła również długo wyczekiwana chwila zemsty za wymordowaną przez Nordmenów rodzinę i miesiące spędzone w niewoli.

Propagania "Bez tytułu":

Czasami zastanawiam się jakie bym miał wspaniałe życie gdyby tego jednego cholernego dnia nie zachciało by mi się pić, wiesz jak jest każdy mówi że

picie może zrobić z ciebie alkoholika, sprowadzić na dno, do rynsztoka, izba wytrzeźwień i nieuchwytny pan strażnik miejski przerywający drzemkę na

dworcu w pudełku od telewizora. Ale nie, - chociaż picie zniszczyło mi życie - to nie miało to nic wspólnego z alkoholizmem, dnem ani innymi

cholerstwami które codziennie widuje w dobitnych przykładach żywcem z horroru, mijając dworzec fabryczny. W każdym razie gdyby tamtego dnia nie

zachciało mi sie pić byłbym teraz bogatym biznesnmanem i w swoim jaguarze jechałbym właśnie gdzieś do katowic mydląc oczy jakiemuś nieborakowi tym

jaki wspaniały i korzystny (oczywiście głównie dla niego) interes chce z nim ubić, miałbym nadal piękną kobietę, może nie duże ale wyjątkowo

schludne i przyzwoite mieszkanko, wyżej wymienioną pracę i samochód, ale chyba przedewszystkim obie dłonie i chęć do życia. Bo widzisz - chodzi o

to, chociaż do statusu alkoholika mi daleko - lubie mieć skitrane na czarną godzinę piwko, czasem dwa w lodówce. Gdybym tamtego dnia też miałbym

ukryty alkohol, wszystkopotoczyłoby się inaczej, gdyby nie zahciało mi się pić już w ogóle byłoby pięknie, ale się zachciało - i na domiar złego

lodówka świeciła pustkami. Wiesz jak jest robisz w pracy dziesięć godzin, szef nie chce wypłacić zaliczki, kobieta chce jechać do warszawy na jakiś

koszmarnie drogi i tendetny koncert, a w dodatku po wyjściu z pracy pierwsze co spotykasz to wielkie cholerne oberwaniu chmury, deszcz kapie nie

przymieżając jak wodospad niagara, a ty idziesz przez kałuże w krótkich spodenkach, i masz cholerne prawo chcieć się napic browara. Gdybym tylko

zwalczył tę chęć i poszedł do prosto do domu, ugryzł sie w język i zasnął na obfitym biuście ślicznej Pauliny... ale nie, wewnętrzny Kodżak wygrał

więc odbiłem w prawo w poszukiwaniu sklepu nocnego.

I w tym momencie zgubiła mnie pogoda i ciekawość. Nie mam na pogode wpływu, ale wiem że gdyby wtedy tak nie lało nie przystanałbym w bramie, byle

pod daszkiem, żeby przeczekać choćby pięciu minut nie czując podłych grubych kropel deszczu bezlitośnie roztrzaskujących się o moją skroń. I cholera

czekałem tam z pięć minut, a gdybym tego nie zrobił, zacisnął szczęki i pobegł prosto do tej cholernej biedronki - życie potoczyłoby się zupełnie

innym torem. Ale nie, czekałem, czekałem, a dobrze wiesz że kiedy czekasz w niesprzyjających warunkach na coś co może sie wcale nie zdarzyć czas

duży sie niemiłosiernie.W pewnym momencie usłyszałem krzyk i śmiech. Krzyk był szczerza mówiąc cholernie nie specjalny, coś w stylu tego jakie

wydaje kobieta kiedy z nienacka klepniesz ją w tyłek. Młody kobiecy krzyk, trwający może pół sekundy, a potem śmiech, ale za to w nim było coś co

mnie urzekło, zupełnie szczery, bezkompromisowy i prawie że melodyjny śpiew, tak nie pasujący do obecnej sytuacji. I tu odegrała rolę ciekawość, bo

przecież krzyk jak krzyk, śmiech jak śmiech, co mnie to obchodzi o co komu chodzi? Ale nie, musiałem zerknąć okiem, i do dziś żałuje że tak

zrobiłem. Wystarczyło nie zawracać sobie głowym tak jak to robiłem przez całe życie. Dużo później uświadomiłem sobie że całe życie byłem zamknięty

na ludzi, nie obchodziło mnie co sie przytrafia dalszym znajomym, sąsiadom, ludziom mijanym na ulicy, zawsze byli mi centralnie obojętni, nie znałem

ich i nie chciałem poznać, raczej unikałem też imprez, klubów i zabaw, to nie w moim stylu, dobrze się czułem w swoim zaciszu ze swoją kobietą, a

wszystko inne i w szczególnosco wszystkich innych najłatwiej mi było ignorować. W każym razie ja - ignorant i odludek stałem tam na deszczu i

pomyślałem - przecież nic się nie stanie jeśli tylko rzucę okiem? - i nie byłem jeszcze świadom tego jak bardzo się myliłem.

Dwie blondynki wychodziły z drzwi kamienicy, jedna naturalna - otwierała kluczykiem starego opla corse, druga - farbowana - dobiegła do samochodu i

oparła się o niego głową, bęłkocząc coś pod nosem. Obie były pijane jak szpaki, ale ta naturalna dziarsko i prawie wyraźnie orzekła:

-Nie martw sie Julka, odwioze cię do domu - po czym głośno czkneła. No więc stałem tak i targneło mnie sumienie. Nigdy to sie nie zdarzało,a tamtego

dnia na moje nie szczęście w końcu dało o sobie znać. Padał okropny deszcz więc ulice byly śliskie, godzina siedemnasta, ludzie wracają z pracy,

więc i duży ruch, w dodatku dziewczyna siadająca za kierownicą trzymała się gorzej niż słabo. pomyślałem sobie że może warto by coś zrobić?Ale co?

Potrząsnąć nią żeby sie ogarneła i wyperswadować jazdę samochodem w stanie nie trzeźwym? Kto by się mnie posłuchał? No ale na swoje nie szczęście

ruszyłem w ich kierunku z dobrymi chęciami. I prawda jest też taka że może wachałem się za długo, gdybym poszedł do nich od razu, bez zastanowienia

- to nawet moja chęć do napicia się, zła pogoda ani ciekawość by mnie nie zgubiły. Ale stało się inaczej. Do listy spraw które sprawiły że stało się

to co się stało trzeba dopisać moje parszywe dylematy. Bo poszedłem w ich strone kiedy były już w aucie, i zanim się spostrzegłem auto z piskiem

opon jechało prosto w moją stronę.

Potem poczułem się jak w bajce, to znaczy najpierw było nieprzyjemnie, poczułem ból i usłyszałem huk, połączony z jakimś dźwiękiem. Wydaje mi się

że to był mój krzyk ale nie jestem pewien. Ale potem? Potem wydawało mi się że latam, wszystko poruszało się powoli, ale wirowało wkoło mnie, cały

świat wirował, a ja leciałem, machałem rękami jak orzeł skrzydłami, nóg nie czułem, i to było już przyjemne. Potem nagle zrobiło się bardzo ciemno i

słyszałem jakiś stłumiony krzyk, a może śpiew? Może to anioły dla mnie śpiewały? W końcu latałem tak jak one...

Kiedy się obudziłem jechałem z nimi w aucie, po mojej lewej stronie naturalna blondynka, jakby bardziej treźwa prowadziła auto w szaleńczym tempie,

mówiła coś panicznie i niezrozumiale i chyba płakała. Farbowana siedziała ze mną na siedzeniu pasażera i obejmowała mnie, tuliła po głowie i inne

tego typu bzdety, nie mam pojęcia o co chodziło, ale kiedy poczułem falę bólu miałem tylko nadzieję że jadą ze mną do szpitala. Spojrzałem na swoją

rękę, była wykrzywiona pod dziwnym kątem, ubranie zrobiło się nieprzyjemnie czerwone. Znowu usłyszałem anioły...

Kiedy kolejny raz się obudziłem leżałem na łóżku, byłem rozebrany od pasa w góre i zobaczyłem swoję rozharataną rękę,teraz prowizorycznie

usztywnioną i śmiesznie obandażowaną. blondynka mówiła:

-Nie możemy go zabrać do szpitala... Nie możemy pójść na policje.. Jestesmy pijane to raz - za to można pójść siedzieć.. Tym bardziej że Marek jakby

się dowiedział... Zabiłby mnie po prostu by mnie zabił, rozumiesz?..

Szczerze mówiąc nie uspokoiło mnie to, a nawet, powiem więcej - zaczynałem się denerwować.

-To co zrobimy? Przeprosimy go i tyle? i co?

-A co chcesz zrobić? Kamila ja nie mogę pozwolić żeby się policja dowiedziała,wiesz czym się Marek zajmuje, to jego samochód... Cholera on nie może

się nawet dowiedzieć ze kogoś potrąciłyśmy.. musimy się dogadać z nim, tym rannym, przeprosić, dać mu pieniądze i poprosić żeby nikomu o nas nie

mówił..

Teraz zauważyłem że rozmawiają z nietypowym rosyjskim akcentem, to dlatego wydawało mi się że mówią tak nie wyraźnie.

-Masz go za idiote? Wiesz jakie on dostanie odszkodowanie jak nas zgłosi? Masz tyle pieniędzy? Ja mam 400zł w portfelu i jeszcze musze zapłacić

zaległe za mieszkanie, zresztą myślisz że co, że nas polubił? Rozjechałyśmy go przy wejściu do mieszkania ze sporą prędkością, o nic nie spytałyśmy,

wywieźłyśmy go do jakiegoś obcego miejsca, zamiast do szpitala, cholera on ma jak największe prawo pójść na policje! A co my mamy zrobić? Mogłabyś

go zastraszyć Markiem, ale co z tego skoro nawet nie możesz mu o tym powiedzieć?

Wstałem, podszedłem, Odchrząknąłem. Obie spojrzały w moją stronę i zaniemówiły..

-Jak się pan.. czuje? - powiedziała wolno ta farbowana po paru sekundach ciszy.

-Wspaniale. Możecie mnie dziewczyny nie obgadywać stojąc tuż koło mnie?

Znowu cisza, nie jestem mistrzem ciętych ripost. Te dziewczyny po prostu strasznie łatwo zagiąć.

-Jestem Bartek. Z kim mam przyjemność? I podwieziecie mnie chociaż do szpitala czy mam brać taksówkę?

-Julita Głodzińska - powiedziała ta farbowana i wyciągneła rękę, wydawało mi się że mówiąc to okazała przy tym minimum cztery oznaki tego że coś

kręci, wiecie spojrzenie gałkami ocznymi w prawo jakby sobie coś wyobrażała (wymyślała imię i nazwisko), drapnięcie w podbródek, tik na twarzy,

drżenie w głosie tego typu sprawy, było o tym kiedyś w jakimś serialu.

-Prosze pana..Mamy mały problem...

-Widzę - odpowiedziałem patrząc na swoją niedbale obandażowaną rękę.

-Przepraszamy bardzo za to co się stało.. to był wypadek, z naszej winy..

Wyraźnie chciała żebym coś powiedział. milczałem.

chciałybyśmy załatwić sprawę żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony, a jednocześnie uniknąć.. wie pan.. kontaktu z policją..

-taaak? - nie chciałem im tego ułatwiać

-Gdybyśmy mogły coś dla pana zrobić.. możemy dać panu pieniądze, teraz troche i jeszcze jak więcej odłożymy...

-Żegnam Panie

obróciłem się i poszedłem w stronę drzwi.

-Ale prosze pana! Panie Bartku! -krzyczała jedna, ale ja już chwytałem za klamke w drzwiach.

Jednak jedna z dziewczyn musiała wyczuć mój ruch i zainspirowana chwyciła mnie za penisa.

Tego mówiąc szczerze się nie spodziewałem, chociaż jak później pomyślałem to czemu niby nie? Dwie dziewczyny utrzymywane przez jakiegoś kozaka z

nielegalnych interesów i kto wie czego - zrozpaczone, bezradne, gotowe na wszystko? Nie zrozumcie mnie źle nie jestem wrednie napalonym samcem który

poleci na każdą szparke która złapie go za jaja, ale fakt że pie****sz dziewczyne gangstera (jeśli faktycznie Marek takowym jest, ale dziewczyna

była przekonywująca) dodaje troche pieprzu i emocji, co nie? Wtedy pomyślałem o biuściastej paulinie. Naprawde fajna dziewczyna, może za bardzo sie

wczuwa, twierdzi że mnie kocha i tego typu sprawy, lubie ją. Nigdy jej nie zdradziłem ale w końcu te dwie laski mnie potrąciły, co nie? warto by

 

sobie jakoś zadość uczynić?

Poraz ostatni miałem szanse uniknąć tego całego bałaganu który wydazył się w moim życiu, ale jak zwykle poszedłem na łatwiznę...

-Gdybyście mogły coś dla mnie zrobić, powiadasz? - zagadałem z uśmiechem na twarzy, a ona się uśmiechneła, ale wyjątkowo nie szczerze.

Kolejne dwie godziny wspominam bardzo miło, także nie moge powiedziec że nie było plusów moich złych wyborów. Na początku dziewczyny były bardzo

nieśmiałe więc je troche rozgrzałem, najpierw zrobiły mi profesjonalny striptiz połączony z lizankiem, a robiły to jak prawdziwe lesbijki, którymi

jak się później okazało nie są. Brałem je w każdej możliwej kombinacji i pozycji w których nie bolała mnie ręka, one skakały po mnie jak kotki w

rui, ogólnie widać że sporo doświadczeń w życiu miały bo i same nieraz wykazały się inicjatywą. Później poszedł z mojej strony mały szantaż. Albo

zrobicie to i to, albo pójde na policje, później jeszcze to i jeszcze to, a po wszystkim jeszcze tamto, i wieżcie mi, nie żałowałem sobie.

Widziałem że dziewczyny robią się coraz bardziej czerwone, zmęczone, zawstydzone, i przedewszystkim poniżone, nie to chciałem osiągnąć, ale wiecie,

skutki uboczne. W końcu jedna z nich nie wyrobiła i dostałem wielką lampą w głowe, to ta farbowana zaszła mnie od tyłu i przywaliła, chyba tylko i

wyłącznie za to że wcześniej to ja ją brałem od tyłu. Anioły tym razem nie śpiewały

 

Kiedy się obudziłem było tylko i wyłącznie gorzej. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się Marek, Naturalna nadal chodziła naga, farbowanej nie było, i

nie zaciekawiło mnie nawet co się z nią stało, a Marek był prawdziwym schabem. Podziarany od góry do dołu, kolczyk w nosie jak u byka na kreskówkach

i szaleństwo w oczach. Jego wyraz twarzy wyrażał jedynie pogarde. Stwierdziłem ze moja sytuacja jest beznadziejna. Golutka blondynka krzyczała że je

napadłem zgwałciłem, a one złamały mi rękę i przywaliły lampom, Marek wyczaił podstęp -to Skąd k**** te bandaże, co? Złamałas mu reke i usztywniłaś

bo sie szkoda zrobiło szmato? Już ja wiem co się stało! Ale najpierw mi powiesz, potwierdzisz, albo skończysz jak zdzira Julia?- krzyczał.

Julia.. Julia? To ta farbowana, ciekawe co z nią zrobił. Chociaż może i nie takie ciekawe...

On coś krzyczał, ona coś skomlała..

I wtedy ją zabił. Wyjąl pistolet z tłumikiem, przyłożył jej do głowy i strzelił, jakby zabijał komara.

Przełknałem głośno śline, poczułem w ustach krew. Wiedziałem że zginę, nie było innej możliwości, co moge zrobić ja? wyczerpany po wypadku, seksie,

uderzeniu w głowe i kilkakrotnym walnięciu w twarz, schabowi który wyciska na klate pewnie ze sto czterdzieści, i ma w ręku zabójcze dziewięć

 

milimetrów? Podszedł, serce waliło jak szalone, ręka - ta sprawna, drżała, a on patrzył na tą drugą złamaną, i powiedział coś co zmroziło mi krew w

żyłach:

-Umrzesz dzisiaj chłopaczku, nie rób sobie nadzieji, nie wywiniesz się, wiesz dlaczego? Bo masz cholernego pecha.. taak. taak ja czytam w Twoich

myślach, nie pytaj jak ja po prostu to robie... - Mówił głosem napalonego starca któremu udało się zjechać na ręcznym pierwszy raz od dwudziestu

dwóch lat -.. i masz pecha chłopaczku, bo dotknąłeś mojej kobiety wiesz? Tą ręką.. - Chwycił za złamaną prawą rękę i mocno szarpnął, zabolało, oj

zabolało, nie wyobrażacie sobie, ale to dopiero początek, bandaże puściły ręka była wolna, a Marek, obrzydliwy przerażający Marek machał nią jak

dzieciak chorągiewką. Znowu jakby z daleka, usłyszałem swój własny krzyk, ale to nie ja krzyczałem, to krzyczał kto inny, albo tylko mi się wydawało

że ktoś krzyczy-..Więc upier***e ci ta rączke chłopaczku, słyszysz? Upier***e ci ją na amen, za to że nie w tą dziurke włożyłes co trzeba

chłopaczku.. położył tą rękę na ziemi, a ja nie miałem co zrobić, próbowałem ją unieśc ale nie chciała się słuchać, i tylko widziałem jak podnosi

ciężki bucior do góry, i jak opada, i opada i opada jakby na zwolnionym tempie. Gruchot kości, wybuch bólu, nie tylko czułem, widziałem ból,

słyszałem ból, wszędzie ten cholerny ból, przed oczami miałem czerwono, potem biało, a potem znowu jego pTaskudny pysk, i głos:

-Tylko mi tu nie mdlej chłopaczku, nie mdlej mi tu bo dopiero zaczynamy zabawe, dopiero zobaczysz co dla ciebie wymyśliłem chłopaczku

-Nieeeee, Nieeeeee -Tylko tyle zdołałem krzyknąć kiedy widziałem jak zakładał na dłoń kastet..

-Zastrzel mnie, zastrzel mnie - to powinienem krzyknąć, ale tego nie zrobiłem, a zamiast tego, jeb, jeb, jeb trzy potężne uderzenia bólu na twarzy,

"i nie mogę ruszyć ustami, skur***n złamał mi szczękę, i przynajmniej cztery zęby, czuje je, a raczej czuje że ich nie ma, cholera jasna, ja

pierd**e" pomyślałem. A potem ciężko było myślec, trzeba było po prostu jakoś to znosić, trzeba było patzeć obserwować co ten wariat robi. I

widzialem jak mnie bije, kopie, kilka żeber też pękło, ale o tym dowiedziałem się później. Potem wariat odezwał się znowu tym samym podłym

zachrypiałym głosem:

-Jeszcze nie pora chłopaczku, jeszcze nie śpij, dopiero sie zabawimy.

Widziałem jak wyciąga z szuflady nóż, duży i ostry nóż do chleba, naprawdę duży, chyba że moje przerażone oczy zaczynały wszystko wyolbrzymiać, i

widziałem jak podchodzi, powoli, powoli, krok za krokiem. Krok. Krok. Wyostrzony słuch, tyle pamiętam, tupnięcie o ziemie, i mój krzyk który

wydobywa się z ust bez mojej wiedzy. Krok. Schyla się, patrzy mi w oczy i uśmiecha się obleśnie

-Co chłopaczek? gotowy?

Chciałem powiedzieć -Zastrzel mnie, ale się nie udało, przy -"zas" wbił mi nóż w dłoń. I cholera, Bóg mi świadkiem że kiedy ją odcinał nie czułem

bólu, tylko patrzyłem z niesmakiem jakbym był w kinie na wyjątkowo paskudnym filmie. Nie czułem bólu, i zasnąłem, usłyszałem anioły, i ucieszyłem

się z tego powodu.

I wiecie co jest w tej histori najgorsze? Że to wbrew pozorom szczęście mnie uratowało. A Julia - farbowana blondynka, martwa już kiedy finał

histori się wydażył - się do tego przyczyniła.

Julia miała brata, też gangstera - jak się później dowiedziałem, i kiedy sprawy potoczyły się nieciekawie - mianowicie kiedy pojawił się Marek i

zaczął wypytywać, weszła do ubikacji i zadzwoniła do swojego braciaka po wsparcie. Marek oczywiście wtargnął do kibla i ją zastrzelił, kiedy widział

że majstruje z telefonem, ale zdążyła powiedzieć swoje.

Uratowało mnie też to że Santos, bo tak nazywają brata Julki był w okolicy z paroma zaufanymi i dopakowanymi ludźmi.

Traf chciał że był w okolicy też Krępy - barman w okolicznym klubie, przyjaciel Julki który wiedział gdzie mieszka naturalna - ta której imienia nie znam do dzisiaj, ale wiem za to że dobrze robiła lody kiedy jeszcze żyła. Traf chciał że Santos ze swoimi ludźmi weszli do mieszkania Blondynki dokladnie w momencie kiedy Marek celował do mnie - nieprzytomnego z broni. Gdyby weszli dziesięc sekund później, gdyby nie spotkali Krępego, który mógł być aktualnie w jakimkolwiek innym miejscu w mieście, gdyby Santos był choćby dwie ulice dalej kiedy odebrał telefon od Julki, gdyby Marek zabił Julke zanim ona powiedziała co jest grane, wreszcie gdyby Marek nie był takim psycholem i zabiłby mnie od razu - już bym był martwy.

Ale nie. Żyje.

Przeleżałem w szpitalu chyba pół tysiąclecia, Paulnika się starała ale nie wytrzymała, zostawiła mnie na lodzie, straciłem prace, sprzedałem samochód... Picie zniszczyło mi życie chociaż wcale się tamtego dnia nie napiłem.

I żyję

 

Kryniak "Bez tytułu":

Chociaż Unosiłem w ciemności, nie ma ciała, nie ma własnego czują, a tylko połowa głupca, jest prawdziwe, nagłe, jestem sama w pokoju, często odwiedziny i zawsze bolesne i bezradni. Pomieszczenie prostokąta o 10 metrów szerokości, 14 metrów długości. Podłoga jest pokryta z Ciemnoczerwone z podłogi, chodził około 10 metrów, ściany jest bardzo zamożnych jednym. Nie mam na suficie lub na niebie, ale zamieszanie w abstrakcyjny, obłędny taniec kolorów, kształtów i linii można zobaczyć podczas fali podobnych zamknąć oczu na rzeczywistość obiektu. Stark podkreślił. Brak drzwi lub okien, w celu zewnątrz, ale do ucieczki. Jednak jedyną rzeczą, możemy zrobić to teraz, chciałbym jeszcze raz zniszczyć medytacji w ciemności. Obecnie odpornościowego niewidzących oczu, ponieważ kilka dni temu, duży pokój, zacząłem ślepotę. Uruchom, bo wiem, co to jest w stanie szybko i jestem tutaj. Możesz zapłacić słodkie, białe, forma, przy wejściu do pokoju po raz kolejny małe, czasem nawet poza murami wylatując. Możesz spróbować przypatrzyć, bo wszystkie moje wysiłki, aby skupić się na grze. Zygzak pomysł zmianę kierunku, ale spróbuj za kilka sekund, i straszny, ale wiem, że jest to nieuniknione. Teraz przepływu na ścianie, z głosem cierpienia i przemocy, ale musiałem to zrobić.On siedział w banku. Nie wiem, dlaczego tutaj. Włosy na wietrze. On walczył, ale że każdy pomysł, do tego punktu. Chcę tylko powiedzieć ... - Jesteś powolne - Ja .... Jego miejsce jest silnym człowiekiem w pobliżu zezwolenia. Black, cień długoterminowej, długi płaszcz. Detektyw niepewność ... - Mruknął, ale jego strony, nie wszyscy. Zgubiłem wszystkie zainteresowanie tym skręcanymi drogowego, i rozpoczęła się w Internecie.

 

Jypy "KOLEJNY ŚWIT":

Budzik. Igor przez chwilę sam nie wiedział po co nastawił go na godzinę 5.00 Przetarł twarz jak co rano i odkrył kołdrę. ??Zabawne? -pomyślał. Był przekonany, że wykonywanie tych zwykłych, przyziemnych czynności które robi co rano, będzie dla niego niezwykłe. Nic z tego. Robił to tak samo jak każdego dnia. W każdym szczególe. Rozmasowując przez powieki gałki oczne, palcami wskazującymi delikatnie wydłubując ?śpioszki?. Prawą ręką biorąc kołdrę za jej lewy, dłuższy bok odkrywał się przenosząc ją na prawą stronę. Wszystko tak samo, nie czuł nic specjalnego. Może jego organizm jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego co się stanie. Popatrzył chwilę na metalowy hak sterczący z sufitu i podszedł do okna. Zaczął pociągać za sznurki od rolety powoli odsłaniając świat będący po drugiej stronie. Słońce. Wiedział już dlaczego nastawił ten budzik. Chciał zobaczyć świt. Słońce już nigdy nie oślepi go w oczy tak jak dziś. Igor uśmiechnął się sam do siebie. ??Kolejny mały powód dla którego warto tak postąpić?- pomyślał. Podjął tą decyzję już dawno, ale to wczoraj zdecydował się ostatecznie. Chciał tylko, żeby nie było to tak nagłe, wolał poczekać ostatni dzień.

-No dobra stary! Co dziś robimy? ? powiedział na głos do siebie. ? Chyba jakieś śniadanie, hm?

Otworzył drzwi i obejrzał się. Nie. Jeszcze tu wróci, nie ma co popadać w nostalgię.

Zszedł schodami w dół i skierował się na prawo, do kuchni. Drewniane szafki, lodówka, mały stół przykryty obrusem, dwa krzesła... ??Fajnie by było to teraz wszystko rozwalić?- pomyślał ? ??Ale najpierw śniadanie. Ostatnie takie śniadanie?. Podszedł do najbliższej szafki i wyciągnął z szuflady nóż, widelec i łyżeczkę do herbaty. ??Jajecznica???- zastanowił się Igor. Podszedł do lodówki i z górnej półki wyjął dwa jajka, jedno wyleciało mu z rąk z głuchym plaśnięciem rozbijając się o podłogę.

-Chr**nić! ?krzyknął.

Sięgnął po kolejne jajko i zamknął lodówkę. Położył je ostrożnie na blacie stołu i podszedł do kolejnej szafki z której wyjął patelnię.

 

***

 

??Dziwne to??- pomyślał Igor, popijając z filiżanki herbatę. ? ??Ta jajecznica, ten chleb. Dziwnie smakują. Tak ... nienaturalnie??. Już niedługo nie będzie musiał jeść takich ?frykasów?. Wstał szybko z krzesła przewracając je na ziemię, podniósł patelnię z kuchenki i całą siłą cisnął nią w okno. Struktura szkła nie miała szans w starciu z patelnią, szkło posypało się z brzękiem po podłodze. Igor podszedł do lodówki i gwałtownie otworzył drzwi, próbując wyłamać je w drugą stronę. Nie mogąc poradzić sobie z nimi, czerwony ze wzburzenia, podniósł krzesło i z całej siły próbował cisnął nim we wnętrze lodówki. Szafki w lodówce w jednej chwili pękły i wysypały się z niej razem z krzesłem. Igor usiadł na podłodze i zaczął płakać. ??Za późno! Nie możesz teraz o tym myśleć! To i tak już się stało, dawno temu. Nie ma odwrotu?. Bohater wstał powoli ocierając ręką łzy, starał się uspokoić. Wyszedł z kuchni i skierował się na lewo do salonu. Położył się na miękkiej, brązowej sofie i włączył swój mały, trzydziesto dwu calowy telewizor. Nie oglądał programu który włączył. Patrzył w sufit. Nie chciał myśleć o tym co było, na to był już czas. Niestety takie myśli przychodzą same.

 

??Wszystko zepsułem. Straciłem to co miałem...?- myślał Igor ? ??Niby co jeszcze miałbym zrobić? Wszystko już gotowe. Decyzja już dawno podjęta.?

 

Spojrzał na zegarek. 8.24. Leżał tak już parę godzin myśląc. Zdecydowanie za długo. Podniósł się gwałtownie z sofy i wybiegł z salonu. Biegł po schodach na złamanie karku, zatrzymujał się dopiero przed drzwiami swojego pokoju. Otworzył je ostrożnie i wszedł do środka. Pokój wyglądał tak jak zostawił go kilka godzin temu. Podszedł do laptopa stojącego na biurku. ??Czego chciałbym posłuchać zanim opuszczę mój dom??? Otworzył program Winamp i przeleciał oczami po Play liście. Włączył utwór Jose Gonzalez - Heartbeats. Położył się na łóżku i słuchał. Nie tak wyobrażał sobie piosenkę która będzie lecieć w jego uszach po raz ostatni. Mimo to starał się leżeć i nie myśleć o niczym. Odpłynąć, zasnąć...

 

 

 

***

 

Gdy piosenka do szła do momentu: ?... ten days of perfect tunes...? Igor zerwał się nagle z łóżka. ??To już czas. Teraz. Mniej myślenia, więcej działania?? ? pomyślał i podszedł wyłączyć muzykę. Usiadł przy komputerze i otworzył skrzynkę mailową. Nie liczył, że ktokolwiek napisał i miał rację. Czekała na niego jedynie długa lista SPAMu. Igor wyłączył komputer i sięgnął po komórkę. Mała, migająca kopertka dawała znak, że przyszedł SMS. ??Nie ważne. Nawet nie ma sensu sprawdzać teraz kto to. Wolę pozostać w błogiej nieświadomości.??- pomyślał i usiadł na łóżku dalej wpatrując się w komórkę. Gdyby tak napisał do kogoś ostatni raz? Albo gdyby zadzwonił? Nie miał nikogo bliskiego, ale w głębi duszy wiedział, że znalazłby się ktoś do kogo można wysłać SMSa. Ten ostatni raz...

??Nie. Cokolwiek napiszę i tak każdy będzie mnie odciągał od tej decyzji i będzie mi jeszcze trudniej. To koniec mojego starego życia??- stwierdził i podszedł do okna. Okno kuchni wychodziło na tą samą stronę co okno pokoju, więc telefon roztrzaskał niedaleko leżącej na ziemi patelni. Igor podszedł jeszcze do laptopa, zamknął go, po czym wziął w obie ręce i wyrzucił przez okno.

 

-Mogłem wcześniej rozwalić dysk, żeby nikt w nim nie szperał. No trudno.

 

Podszedł do szafy z ubraniami. Na ten moment czekał odkąd się zdecydował. Rozgarnął wiszące ubrania i wyjął czarne pudełko po butach. Podszedł do biurka i pieczołowicie ustawił je w miejscu w którym jeszcze parę chwil temu stał laptop. Otworzył pudełko. Nad dnie w jego wnętrzu spoczywał cicho Colt M1911 którego dostał kiedyś od dziadka. Igor wyjął z niego magazynek, ale dobrze wiedział, że zobaczy tam siedem naboi 45ACP załadowanych i gotowych. Gotowych do strzału. Załadował go dawno i zostawił tak, by czekał na odpowiedni moment. Wrócił do szafy i wyjął z niej jeszcze jeden przedmiot, półtora metrową, solidną linę.

 

 

 

***

 

Igor siedział na łóżku trzymając pistolet w prawej dłoni. Na haku pod sufitem bujał się lekko gotowy stryczek. Wiedział, że gdy policja znajdzie bałagan na dole zaczną się domysły. Będą snuć swoje teorie o tym jak wyglądały ostatnie godziny samobójcy, jak bił się ze swoimi myślami nie mogąc dojść do ładu i w końcu zaczął niszczyć wszystko co miał w zasięgu ręki. Jak chodził sfrustrowany po domu nie wiedząc co zrobić. Że prawdopodobnie namawiany przez znajomych do zarzucenia samobójczych planów, sfrustrowany, wyrzucił laptopa i telefon komórkowy. Będą go sobie wyobrażać jak szaleńca który przez ostatnie godziny życia biegał po domu jak dzikie zwierzę.

 

-Piep**eni specjaliści z policji. Gó**o wiedzą o ludziach.

 

Gdy znajdą stryczek pomyślą, że najpierw chciał się powiesić, ale znalazł pistolet i postanowił go użyć. Nigdy nie dowiedzą się, że Igor był od początku zdecydowany i że powiesił linę tylko po to, żeby dać im do myślenia. Biegli psycholodzy mogą sobie wmawiać co chcą. Niech szukają i wymyślają teorie. Nikt nie dowie się jak było naprawdę.

 

Igor popatrzył na pistolet. Światło naprawdę ładnie się na nim odbijało... Ciągle zastanawiał się, jak będą wyglądać jego ostatnie myśli? Czy powinien powiedzieć na głos jakieś ważne ostatnie słowa? Wiedział, że chciałby złapać swoją ostatnią myśl. Ten ostatni raz potrzymać jedną chwilkę w pamięci. Widział jednak, że jego pamięć nie zdąży nawet zarejestrować huku pistoletu. Nastąpi natychmiastowa śmierć, a nie wiadomo co będzie po niej...

 

 

 

***

 

Huk. W szafie na ubrania widniała teraz mała dziura co oznaczało, że pistolet działał. Igor przystawił go sobie do skroni. ??Nadszedł czas.? ? pomyślał. Na ulicy dało się słyszeć głuchy strzał. Struktura czaszki nie miała szans w starciu z nabojem kalibru 0,45. Łuska cichutko brzęknęła o podłogę.

 

Danielus "UPADEK":

Podszedł do okna i spojrzał na horyzont, słońce właśnie zachodziło, niedługo miała zapaść ciemność, kompletna ciemność.

Pomyślał o tym z rozgoryczeniem; Nic mu się nie udało, jego świat był pusty, żadnych gwiazd, żadnej materii.

Tylko ten jeden układ słoneczny. Jedna planeta i jedno słońce, a na dodatek fizykę wzorował na świecie swojego największego wroga. Był naprawdę marnym bogiem.

Na niebie pojawiła się grupa smoków.

Zacisnął pięści. -Przeklęte smoki. Tak, dostał już raporty z południowej półkuli, jego świat miał być martwy i te stwory już się o to postarają. Nigdy do tej pory im na to pozwolił, nigdy, więc dlaczego zdecydował się to zrobić z jego światem?

Znał odpowiedź, wiedział że przekroczył granicę, a on zareagował niezwykle szybko, oddziały mroku już na drugi dzień wkroczyły i zaczęły siać zniszczenie.

Teraz się wycofują, nie przyjdą zdobyć jego pałacu. Bo i po co, skoro te przeklęte smoki użyły dechu śmierci, niedługo na jego planecie nie będzie żadnej żywej istoty, wszyscy zostaną pochłonięci. -Nawet ja.

Uśmiechnął się i odsunął od okna. Jego kryształowa komnata promieniowała różnymi kolorami.

Tak, to koniec, nie pozostało mu już nic innego. Uśmiechnął się jeszcze bardziej i ruszył w stronę przeciwległej ściany.

Tyle czasu nad tym pracował a nadal się tego obawiał, tak to było jedyne co mu się udało i teraz mogło go ocalić.

Dotknął ściany, a ta rozpuściła się ukazując drzwi z jakiejś płynnej substancji, która lekko falowała.

Odwrócił się i jeszcze raz spojrzał na swój świat. Tyle istnień zginie...

Nie! nie zginie, prawdopodobnie czeka ich coś gorszego, nikt nawet smoki nie wiedziały jaki będzie skutek użycia dechu śmierci. -Haha. Cóż za ironia, nawet te głupie bestie nie wiedzą jaką bronią dysponują.

Tak więc żegnaj Władco Mroku, mam nadzieję że to przeżyje i kiedyś zdołam powrócić, a wtedy zemszczę się.

Zaśmiał się szaleńczo i wkroczył w drzwi.

 

en_6280 "BOBASKI":

Dawno, dawno temu, na planecie oddalonej o 100 milionów lat świetlnych od planety zwanej "Ziemia" żyły sobie w ciszy i spokoju, tocząc zwyczajny jak na ów stworki tryb życia, Bobaski.

Wszak wszystkie dzieci wiedzą, że ów małe, włochate, przypominające nieco kulki stworki zabarwione we wszystkie kolory tęczy były pozytywnie i przyjacielsko nastawione do otaczającego je otoczenia (także tego oddalonego o 100 milionów lat świetlnych).

Pewnego słonecznego dnia Bobaski zorientowały się, iż brakuje im ich tajemniczego skarbu! Była to niewielka drewniana skrzynia o wymiarach 2 skoki Bobasków na 2, w której mieściły się skarby kolorów. Bez niego wszystko traciło kolor, oprócz Bobasków, gdyż to właśnie owe stworki pomalowały cały świat, aby był bardziej kolorowy. Nastał dla nich okropny czas dni bez kolorów. Wszystko traciło sens dalszej egzystencji.

W tym samym czasie urodziło się sześć stworków-bobasków. Każdy z nich miał jakiś magiczny dar. Niebieski potrafił pływać i zatrzymywać powietrze przez wiele godzin. Czerwony zjadał skały, Żółty skakał w górę na 80 km, Zielony strzelał błyskawicami, tak naprawdę był koloru szmaragdowo-zielonego lecz z przyczyn oczywistych wszyscy unikali tego imienia. Biały leczył innych.

Pomarańczowy był tak silny, że milion ton by podniósł.

Bobaski dowiedziały się od tajemniczych informatorów że zły Czarnodziej, zamieszkujący jeden z księżyców planety Bobasków, wykradł potajemnie w nocy skrzynie kolorów.

Jak się łatwo domyślacie drogie dzieci Bobaski wyruszyły w trudną podróż poszukiwawczą Czarnodzieja. Po długich poszukiwaniach znaleźli go, właśnie Czarnodziej siedział w krzakach i próbował sforsować bobaskowy zamek od skrzyni. Zaczęli z nim walczyć. Czarnodziej postawił ścianę ze stali o wysokości 1 km, ale Żółty powiedział: "Złapcie się mnie!" i przeskoczyli przeszkodę. Czarnodziej postawił drugą stalową ścianę i ponownie Pomarańczowy pomógł im ją pokonać. Poszli dalej. Stanęła im na drodze skała. Czerwony zjadł skałę, miał jeszcze sporo miejsca w brzuszku od śniadania. Zielony zaatakował Czarnodzieja. Wkrótce wygrali i odzyskali skrzynię kolorów.

Wrócili do domu i wszystko było jak dawniej.

Dzięki wspólnemu działaniu udało im się przywrócić kolory.

 

Phoenix "9999 BC":

Niektórzy myślą, że życie w prehistorycznym świecie może wydawać się trudne i bardzo niebezpieczne, no bo przecież mamuty, tygrysy i inne tego typu stworzenia. Takiemu rozumowaniu nie pomagają towarzyszące tym czasom epoki lodowcowe. Jak chociażby ta z 10014 wtedy to p***ziło. O tak wtedy to nawet praludzie siedzieli pochowani w swoich luksusowych jaskiniach. Jak pewnie pamiętacie ludzie wtedy nie znali ognia to też używano bardzo tandetnych jak na owe czasy reaktorów atomowych. Ot, te zielone kamyczki dawały dużo ciepła i dzięki temu padlina szybciej się odrobaczała i była szybciej zdatna do jedzenia.

Był sobie pewien chłopiec imieniem Kalle. Ot, zwykły praczłowiek. Trochę włosków tu i ówdzie. Jedyne to co go wyróżniało to to, że kochał mamuty. W plemieniu uważany był za wysłannika boga śmierci Stachu-Japa. Raz nawet przywódca plamienia Wspaniały Ramnus kazał mu się wynieść z osady, ale po zawetowaniu tej decyzji przez członków rady zwanych Admannastracją Kalle pozostał. Innego razu nasz bohater znalazł paczkę zapałek Czechowickich i przekazał ją kamienioszowi, który miał dostarczy wysyłkę do reaktorów w osadzie Biełobylla. Jak się potem okazało paczka przyczyniła się do eksplozji reaktorów, a co za tym idzie awarii ocieplania w całej Biełobylli. Po tych wydarzeniach Kalle uznał, że jego odkrycia i postępowania rujnują życie innych mieszkańców to też wyniósł się za granice miasta (jakieś 10 metrów) i osiadł w jaskini, którą sam nazwał Kalle-tou. Spraszał tam dawnych kolegów na wielkie picie tłuszczów z mamutów. Gdy tak pili przed jego oczami ukazała się wizja, że mamuty przestają istnieć, że zostają z nich same kości. Wtedy doznał olśnienia, wybiegł z imprezy jak szalony i poszedł szukać jakiegoś mamuta. Nie brał żadnej broni gdyż miał nadzieje, że to ogromne stworzenie nic mu nie zrobi. Znalazł małego porzuconego mamuta. Przygarnął go i zabrał do domu. Tak imprezowicze chcieli go zabić i zjeść, ale groźby Kallego, że ktokolwiek go tknie zginie, od razu odstraszyły potencjalnych jadaczy. Poszedł więc odprowadzić gości do końca jaskini, a gdy wrócił zobaczył, że cały zapas jedzenia na zimę wyjadł mamut. Postanowił, że da mu na imię Fiskus.

Po roku obserwacji mamutów, karmienia i ochrony Kalle miał na tyle dużą wiedze, że postanowił otworzyć własną hodowlę mamutów. Aby tego dokonać przeniósł się od osady na ok. 30 metrów gdzie znalazł bardzo dużą jaskinię gdzie zadomowił siebie i mamuta.

Po 3 latach Kallemu udało się znaleźć partnerkę dla Fiskusa. Nazwał ją Mochersonia. Jak tylko przyprowadził ją do farmy dwa mamuty od razu się zaprzyjaźnili.

W ogóle rok 9995 BC był kluczowym momentem w dziejach ludzkości. Otóż stworzono prototypowy model bolidów Formuły 1 (czytaj koło), wprowadzono nowe technologie pozwalające na szybsze ścinanie drzew (siekiery) i łatwiejszego rozpalania ognisk ( benzyna, większa ilość zapałek). Tygrysy szablozębne stały się zwierzętami domowymi. Jedyną najgorszą się mającą sprawą jest życie mamutów. Stały się celem numer 1. wśród dziczyzny. Na szczęście Kalle miał swoją hodowlę.

Kalle poszedł narąbać drewno na wieczerzę, gdy wracał zauważył, że się zgubił bo ktoś zgasił nowoczesną lampę naftową w jego jaskni.

Po jakiejś godzinie udało mu się dojść, ale gdy tylko wszedł do jaskini poczuł zapach nieznanych mu róż oraz dojrzał palące się świece. W jaskini panował półmrok. Stał tak chwile cicho gdy z tego półmroku usłyszał chrumkanie. Przysłuchał się. Okazało się, że to jego mamuty kopulowały. Bardzo się ucieszył z tego powodu. Szybko pobiegł do miasta i kupił szampana.

Dziewięć miesięcy później. Na świat przyszło 300 mamucików, których nazwał Spartans. Od tego momentu Kalle stał się pokojówką mamutów, sprzątał, usypiał, karmił. Miał już dość więc pewnego dnia zwołał ekipę z osady i razem z nimi postanowił wyeliminować mamuty. Szybko rozpoczęli atak, lecz matka mamuciąt była przebiegła i zamontowała kamień antywłamaniowy do jaskini. Atak spalił na panewce.

Po przygodzie z mamutami Kalle wrócił do miasta, a mamuty po tygodniu czasu opuściły jaskinię i razem z 300-set Spartanami wyruszyli w kierunku Persji.

 

Nobody "Skrytobójstwo":

W głowie Alstera przebiegało właśnie mnóstwo myśli. Zwłaszcza o przeszłości... Tak... Przeszłość, która - jak można się błędnie spodziewać była całkiem zwykła. Jednakże wydarzenia, które zdarzyły się całkiem niedawno spowodowały, że Alster nie jest już taki jak kiedyś. Tanny, jego przyjaciel został zamordowany w trakcie snu. To dało Alsterowi do myślenia. On nie da się tak łatwo. Nie w ten sposób.

 

Przygotowując się do wyjścia niedawny absolwent szkoły skrytobójców zakładał właśnie czarny, jedwabny strój. Szeleścił on cichutko przy wietrze, który przez otwarte okno wtargnął do pokoju Alstera. Nadszedł czas... Jego pierwsze prawdziwe zlecenie. Trzymał w jednej ręce świstek z nazwiskiem, w drugiej zaś sakiewkę z pieniędzmi, która prawdopodobnie była zaliczką. Alster odłożył sakiewkę i wyskoczył przez okno, odbił się od przeciwległej ściany i spadł na ziemię. Powtórzmy to sobie jeszcze raz... Cel co wieczór wychodził do swojego ogrodu i siedział na ławce przez około 5 minut. To powinno być wystarczające. Ale co, jeżeli się nie uda, lub on w ogóle nie wyjdzie na zewnątrz? Mógł zostać ostrzeżony. W mieście ściany mają uszy i oczy. Wprawdzie wszyscy trzymają się z daleka od skrytobójców, ale kto wie...? Na zewnątrz było strasznie gorąco. Wydawać się mogło, że całe miasto jest jedną wielką patelnią, na której smażą się wszyscy ludzie. Co prawda powiewał od czasu do czasu lekki wiaterek, ale nie był on wystarczający, żeby ochłodzić człowieka. Przenosił on jedynie gorące powietrze z jednego miejsca na drugie. Podmuch tego gorącego powietrza jakby obudził Alstera. Jeżeli ma zdążyć na czas powinien już ruszać. Najłatwiej dostać się na miejsce górą, ale w takich waunkach wyżej niż na pierwsze piętro wchodziłby tylko samobójca. Trzeba więc będzie iść ulicą...

 

Ludzie dookoła wpatrywali się na Alstera, jak na seryjnego mordercę. Byłaby to prawda, gdyby nie to, że ten młodzieniec niedawno skończył szkołę. Nie zabił jeszcze nikogo. Szedł spokojnie ulicą i rozglądał się dookoła. Każdy, na kogo spojrzal od razu kierowal wzrok w inną stronę. Spojrzenie w oczy skrytobójcy jest porównywalne ze śmiercią. Po kilkunastu minutach Alster był już na miejscu. Wysoki, zdobiony mur pięknie prezentował się na tle zachodzącego słońca. Teraz trzeba było dostać sięna miejsce, gdzie można będzie obserwować swój cel. Budynek, który skrytobójca właśnie minął nadawał się do tego celu doskonale. Zwinnym ruchem wskoczył na wózek stojący obok, złapał się gzymsu i podciągnął. Następnie podobnym sposobem wdrapał się na dach. Mimo, że słońce już zachodziło temperatura dawała się we znaki. Alster nie miał jednak wyjścia, musiał czekać. W końcu drzwi uchyliły się, a z nich wyszedł niski, nieco gruby mężczyzna. Niósł w ręce szklankę z wodą. Skrytobójca czekał na odpowiedni moment. Jeden pochopny ruch i zdradzi swoje położenie nie zabijając wpierw swojego celu. Podczas czekania myślał nad sposobem, w jaki zginie ów człowiek. Po chwili wyjął kilka drewnianych i metalowych części, z których złożył niewielką kuszę. Naciągnął cięciwę, włożył bełt i wycelował. Ręce drżały, jedyne co teraz słyszał to serce, które biło coraz mocniej. Przyjął zlecenie, nie może się teraz wycofać... Pociągnął za spust.

 

Słychać było jedynie świst, krótki jęk i brzęk tłuczonego szkła. Z domu wybiegła kobieta, która krzycząc i wymachując rękami szukała załzawionymi oczami zabójcę jej męża. Na dachu jednak nikogo nie było...

 

Misiek999 "Prolog":

Po dwóch stronach potężnych wrót stali strażnicy. W jednej ręce trzymali długie, masywne miecze, zaś w drugiej jakiś świecący przedmiot w kształcie piramidy. Nie drgnęli już od wieków i wielu pomyślałoby, że ich pełne, emaliowane zbroje okalają jedynie powietrze. Ich służba miała trwać wiecznie i już dawno się z tym pogodzili. Dwie pochodnie były tu jedynym źródłem świata. Dalej ciągnęła się ciemność, wypełniająca olbrzymią salę. Mieli tak stać bez końca z szeroko otwartymi oczyma i dłońmi spoczywającymi na gałkach mieczy. Jednak po stuleciach spędzonych przy Wrotach powieki mężczyzn z każdą chwilą opadały coraz niżej. Ci, którzy ich wybrali, wykazali się nieostrożnością. Każdy straci czujność w takim miejscu. Prędzej, czy później. Ci dwaj byli wyjątkowo wytrwali i obdarzeni długowiecznością, ale nadal byli ludźmi. Gdyby magiczny wskaźnik umieszczony w piramidkach choć na chwile przygasnął, mieli bezzwłocznie poinformować o tym swoich panów. Wtedy oni przybyliby tu z bardzo daleka, aby wzmocnić rytuał. Nic podobnego nie stało się odkąd tutaj przybyli, a ich duchowa łączność ze Złotymi Magami osłabła. Być może znikła całkowicie, ale kogo to obchodzi ? Artefakty wręcz oślepiały ich swym blaskiem, co tylko zachęciło rycerzy do pewnego eksperymentu. Zasnęli. Sen był dla nich jedyną ucieczką od tego okropnego miejsca. Jedynym rarytasem, na który mogli sobie pozwolić, choć tak długo się wahali.

 

Nagły impuls obudził ich jednocześnie. Wyczuli jakieś podejrzane skupisko mocy. Chociaż ich mięśnie już dawno zastygły w bezruchu, potrafili poruszać swoim ciężkim orężem z prędkością błyskawicy. Goran po chwili zauważył fioletowy dym, który ulatniał się spod drzwi. Chciał krzyczeć, ale z jego ust wydobyło się tylko ciche stęknięcie. Jego mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Nie! to niemożliwe! To nie mogło trwać tak długo! Z niepokojem przerzucił wzrok na swoją piramidkę. Zgasła całkowicie i powoli uchodziło z niej ciepło. Nie mógł nawet skręcić głowy w stronę towarzysza, więc otumaniony wpatrzył się w ciemność.

 

Z głębi wielkiej komnaty rozbrzmiewał jakiś dźwięk. Były on bardzo odległy, ale wkrótce Goran rozpoznał w nim odgłosy kroków. Wypełniła go groza. Strażnik Bramy nigdy nie czuł się bardziej bezradny. Ostry dym sączący się z wrót odbierał mu wzrok i jasność myślenia. Gdy przybysze pojawili się w świetle pochodni, widział tylko dwie zamazane plamy. Stały przez chwilę w bezruchu, gdy nagle jedna z nich postąpiła kilka kroków bliżej, wyciągając ręce przed siebie.

- Nie macie już czego pilnować - wychrypiała. - Wasza służba dobiegła końca.

Służba dobiegła końca... Jesteśmy...wolni....

wol...

 

SLy "Fragment z Dziejów Franciszka i Zenona - poszukiwaczy przygód jakich świat nie widział":

- Jeśli wierzyć temu staremu kupcowi, przed zmrokiem powinniśmy dojść do Gienkowic - stwierdził Franek.

- Taa... Wciąż nie mogę uwierzyć, że jakieś wieśniaki podpierdoliły nam konie.

- Spoko, dorwiemy ich. Jak dobrze pójdzie to może załatwimy też tego całego Mietka.

- Nawet o nim nie wspominaj. Wszędzie tylko Mietek i Mietek, koleś trzęsie całą okolicą. Rzygać się chce...

- Oho - przerwał mu 1, wskazując ręką na ciemny punkt w oddali - To jakiś wóz? Najwyższy czas dać odpocząć nogom...

- Wreszcie. Dość już mam tego łażenia. Ten gówniany piach nie jest godzien moich "Butów +4 do Cichego poruszania".

- Ech Zenek, ale marudzisz. Przypomnij sobie jak nie tak dawno zapierdalałeś boso po jaskiniach koboldów, hehe.

- Nie tak dawno? To było chyba z 8 poziomów temu!

Szli przed siebie w stronę "być-może-wozu". Z odległości 200 metrów wyraźnie było widać, że ów "być-może-wóz" jest przewrócony, a wokół niego krząta się kilka małych, pokracznych postaci.

- Mój instynkt 10-poziomowego poszukiwacza przygód podpowiada mi, że najwyższy czas na jakąś walkę. - zauważył Zenek wyjmując "Ciężki topór +3".

- Ok, ty robisz za tanka, ja resztę zdejmę z dystansu - odparł Franek, po czym zdjął z pleców "Długi łuk +2" oraz wyciągnął dwie strzały z kołczanu.

Powoli podeszli bliżej.

- Kurwa! Gobliny! Znowu gobliny! Ja się pytam ileż można?! 10 poziom - hello? Może jeszcze wściekłe wiewiórki?! - zbulwersował się krasnolud.

- Ech, są twoje, nie będę strzał marnował...

- No dobra - Zenon uniósł topór - Na pohybel skurwysynom!

- Stój! Wymyśliłbyś coś swojego...

Trzy gobliny, w pierwszej chwili spłoszone jak gołębie, wyciągnęły korbacze i z wrzaskiem ruszyły w stronę zacnych poszukiwaczy przygóg.

- No dobra... Na potęgę posępnego czerepu!

- To też już było...

- Hmm... Utopicie się we własnej krwi?

- Beavis & Butthead? Niech będzie.

- Utopicie się we własnej, plugawej krwi! - zaryczał Zenek szarżując i wymachując toporem jak cepem.

Gobliński wrzask przerodził się w pisk przerażenia. Spanikowane gobliny stanęły jak wryte widząc nadciągające 3 ataki po k12 obrażeń. Trzy celne ciosy spadły na goblińskie głowy, trzy goblińskie głowy spadły na ziemię.

- Hoho, nieźle - pochwalił Zenka Franek - Ale machasz tą siekierką jakbyś się od komarów odganiał.

- Komary, gobliny? Żadna różnica. - odparł krasnolud szczerząc zęby w psychopatycznym uśmiechu. - Dobra, co my tu mamy?

Na drodze leżał roztrzaskany zwykły wóz, obok jedno ciało mężczyzny w średnim wieku. Z drugiej strony truchło jednego z koni, drugi zapewne zdołał uciec. Na ziemi w kałuży kiepskiego wina spoczywały resztki beczki.

- Oho, te ścierwa mają niezłe gangsta znaczki na czerepach - czerwone pająki! - zauważył Franciszek.

- STOP! Beavis & Butthead? Gangsta znaczki? To ma być role play?! - zbulwersował się Mistrz Gry. - Mieliście tym razem trzymać klimat!

- Spoko, spoko. Jeszcze z 2-3 piwa i zobaczysz prawdziwy role play. - odparł Marek szkicując kolejny portret swojej postaci.

- Taa... i znowu wioski pójdą z dymem?

- Tamto to była zorganizowana akcja. Musiałem jakoś odciągnąć ludzi od chaty sołtysa... - spierał się Piotrek.

- Krasnolud-wojownik zakradł się do domu sołtysa a łotrzyk w tym czasie strzelał do reszty chat płonącymi strzałami - nie ma co, ######sty plan. Nie wspominając, że krasnolud po drodze zarżnął trzy kobiety i spanikowany schował się pod łóżko.

- To był bardzo dobry plan... i prawie się udał! Idę po piwo - odparł Marek po czym udał się do kuchni.

- Ok, a ty rzucaj k20 na Przeszukiwanie.

- Ej, czemu my w ogóle cały czas ciągniemy trzy i pół? Przejdźmy w końcu na czwartą edycję, na 11 poziomie mógłbym już "Paragon Path" wybrać...

- No dobra. Jutro.

- 20!

 

Ja doczytam resztę opowiadań o również zagłosuje ;p

Miłego :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 87
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Korodzik "Złap" - 1 pkt. Bardzo ciekawy opis przeżyć bohatera, ogólnie opis całej sytuacji bardzo dokładny. Zakończenie powaliło na kolana. Według mnie najlepsze z tych którym tu daję po punkcie.

 

programista "Wchód Słońca" - 1pkt. Wszystko bardzo dokładnie opisane, czytało mi się jak prawdziwe "profesjonalne" opowiadanie. Moim zdaniem nawet niepotrzebnie dodałeś dalszą część, bardzo mi się podobało gdy kończyło się w momencie gdy Kargas dobywał broni. No, ale oczywiście rozumiem, że chciałeś pokazać jak to Twoje opowiadanie będzie wyglądać.

 

Misiek999 "Prolog" - 1 pkt. Krótkie, zwięzłe, a z ładnym klimatem. Werry gud.

 

O dziwo nie bardzo lubię tego typu fantastyczne klimaty, a większość z tych które mi się tu podobają to właśnie ten typ :confused:

 

@ Krajowa Rada Stolarzy, twoje opowiadanie przestało mi się podobać w momencie jak zając zaczął nawijać po angielsku :S I nie mam tu na myśli tego, że nie znam języka

@ Cora Wind, szkoda, że nie wrzuciłeś nic swojego bo liczyłem na coś ciekawego.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Osobiście też bym poparł, ale uważam, że to już decyzja "tych z góry" i im to zostawmy.

 

Swoją drogą nie wiadomo jeszcze jaka będzie nagroda dla zwycięscy :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...